Rysownica wyglądała na biurku jak czołg na rynku jakiegoś europejskiego miasteczka. Stojąca obok nieotwarta butelka Johnny Walkera przypominała ratusz. Przez analogię sikacz, który Tatarski właśnie dopijał, także można było rozpatrywać w tych kategoriach. Wąska wysoka butelka nasuwała myśl o gotyckiej świątyni, zajętej przez miejski komitet partii, pustka w jej wnętrzu zaś kojarzyła się z ideologicznym bankructwem komunizmu, bezsensem historycznych rozlewów krwi i ogólnym kryzysem rosyjskiej idei.

Tatarski przypiął się do szyjki, dopił resztkę wina i cisnął pustą butelkę do kosza na papiery. „Aksamitna rewolucja” – pomyślał.

Siedział przy biurku w koszulce z napisem Rage against the machine i czytał instrukcję dołączoną do rysownicy. Żelowy pisak, kupiony koło stacji metra, bez trudności dał się wsunąć w rowek i Tatarski umocował go śrubką. Pisak był podwieszony na słabej sprężynie, która miała go przyciskać do papieru. Papier – cały stosik – leżał już pod rysownicą; można było zaczynać.

Tatarski rozejrzał się po pokoju i już kładł dłonie na rysownicy, kiedy nagle wstał nerwowo, przespacerował się tam i z powrotem i zaciągnął zasłony na oknach. Po chwili namysłu zapalił nad biurkiem świecę. Jakiekolwiek dalsze przygotowania byłyby po prostu śmieszne. A w zasadzie śmieszne były nawet te już poczynione.

Tatarski usiadł przy biurku i oparł dłonie na rysownicy. „Tak – pomyślał a teraz co? Czy trzeba coś głośno mówić?”

– Wzywa się ducha Che Guevary. Wzywa się ducha Che Guevary – zaczął i natychmiast pomyślał, że należy nie po prostu wzywać ducha, ale zadać mu jakieś pytanie. – Chciałbym się dowiedzieć… powiedzmy, czegoś nowego o reklamie, czegoś, czego nie było u Ala Rice’a i towarzysza Ogilvy’ego – rzekł. – Żeby rozumieć z tego więcej niż inni.

W tejże sekundzie rysownica zadygotała epileptycznie pod jego dłońmi i umieszczony w rowku pisak nakreślił u góry arkusza duże drukowane litery:

IDENCJALIZM JAKO WYŻSZE STADIUM

DUALIZMU

Tatarski gwałtownie cofnął ręce i przez kilka sekund z przestrachem wpatrywał się w napis. Potem znów dotknął rysownicy i ta ponownie się uruchomiła, tylko teraz spod pisaka popłynęły literki drobne i równiutkie:

Początkowo myśli te przeznaczone były dla periodyku kubańskich sił zbrojnych „Oliva Verde”. Byłoby jednak głupotą upierać się przy drobnych tego rodzaju obecnie, kiedy doskonale wiemy, że cała płaszczyzna egzystencji, na której ukazują się czasopisma i działają siły zbrojne, jest po prostu efektem momentów świadomości, połączonych jedynie tym, że w każdym nowym momencie istnieje pojęcie momentów poprzednich. Aczkolwiek na przestrzeni niemającego początku czasu owo następstwo jest nieprzerwane, sama świadomość nie uświadamia sobie siebie nigdy. Dlatego też kondycja człowieka w życiu jest opłakana.

Ale wielki bojownik o wyzwolenie ludzkości Siddhartha Gantama w wielu swoich pracach podkreślał, że główną przyczyną opłakanej kondycji człowieka w życiu jest przede wszystkim samo wyobrażenie o istnieniu człowieka, życia i opłakanej kondycji, to jest dualizm, który każe dzielić na podmiot i przedmiot to, czego w rzeczywistości nigdy nie było i nie będzie.

Tatarski wyciągnął zapisany arkusz, oparł dłonie na rysownicy i ta znów się zatrzęsła.

Siddhartha Gantama potrafił uzmysłowić tę prostą prawdę wielu ludziom, albowiem w jego czasach ich uczucia były proste i silne, a ich świat wewnętrzny jasny i niezmącony. Jedno usłyszane słowo mogło diametralnie zmienić całe życie człowieka i w mgnieniu oka przenieść go na drugi brzeg, ku niczym nieskrępowanej wolności. Od tamtej pory jednak upłynęło wiele stuleci. Teraz słowa Buddy są dostępne dla wszystkich, a zbawienie znajduje niewielu. Jest to bez wątpienia związane z nową sytuacją kulturową, którą starożytne teksty wszystkich religii nazywały nadciągającym „wiekiem mroku”.

Towarzysze broni!

Ów wiek mroku już nastąpił. I jest to związane przede wszystkim z rolą, jaką w życiu człowieka zaczęły odgrywać tak zwane generatory wizualno-psychiczne; czyli przedmioty drugiego rodzaju.

Mówiąc o tym, że dualizm wywołało umowne dzielenie świata na podmioty i przedmioty, Budda miał na myśli subiektywno-obiektywny podział numer jeden. Główną cechą wyróżniającą wieku mroku jest to, że determinujący wpływ na życie człowieka wywiera subiektywno- obiektywny podział numer dwa, który w czasach Buddy po prostu nie istniał.

Dla wyjaśnienia, co rozumiemy pod pojęciami obiekt numer jeden i obiekt numer dwa, posłużmy się prostym przykładem – telewizorem. Telewizor wyłączony jest obiektem numer jeden. To po prostu pudełko ze szklaną ścianką, na które możemy patrzeć lub nie – jak zechcemy. Kiedy wzrok człowieka pada na ciemny ekran, poruszeniami jego oczu kierują wyłącznie wewnętrzne bodźce nerwowe lub zachodzący w jego świadomości proces psychiczny. Na przykład, człowiek może zauważyć, że ekran jest upstrzony przez muchy. Albo pomyśleć, że warto by kupić telewizor dwa razy większy. Albo, że dobrze by było ustawić go w innym kącie. Niedziałający telewizor niczym się nie różni od przedmiotów, z którymi ludzie mieli do czynienia w czasach Buddy, czy był to kamień, czy kropla rosy na źdźble trawy, czy strzała z rozdwojonym grotem – słowem, wszystko to, co Budda przytaczał jako przykłady w swych naukach.

Kiedy jednak telewizor zostaje włączony, przeobraża się z obiektu numer jeden w obiekt numer dwa. Staje się zjawiskiem całkowicie innej natury. I chociaż patrzący na ekran nie dostrzega dobrze znanej metamorfozy, jest ona ogromna. Dla widza telewizor przestaje istnieć jako obiekt materialny, posiadający wagę, rozmiary i inne właściwości fizyczne. Zamiast tego widz ma wrażenie obecności w innej przestrzeni, dobrze znane wszystkim zebranym.

Tatarski obejrzał się, jakby w nadziei ujrzenia wokół siebie wszystkich zebranych. Oczywiście nikogo nie zobaczył. Wyjął spod rysownicy kolejny zapisany arkusz, sprawdził, na jak długo wystarczy papieru, i znów oparł dłonie na drewnianej półeczce.

Towarzysze broni!

Problem polega tylko na tym, kto mianowicie jest obecny. Czy możemy powiedzieć, że sam widz? Powtórzmy pytanie, jest ono bowiem bardzo ważne – czy można powiedzieć, że telewizję ogląda ten człowiek, który ją ogląda?

My twierdzimy, że nie. A oto dlaczego. Kiedy człowiek oglądał wyłączony telewizor, poruszeniami jego oczu i strumieniem jego uwagi kierowały, może nawet chaotyczne, ale jego własne bodźce woluntarne. Ciemny ekran bez żadnego obrazu nie wywierał na nie żadnego wpływu, a jeśli nawet, to tylko jako tło.

Włączony telewizor praktycznie nigdy nie przekazuje statycznego widoku z jednej nieruchomej kamery, toteż obraz na nim nie jest tłem. Przeciwnie, obraz ten intensywnie się zmienia. Co kilka sekund następuje albo zmiana kadru, albo najazd kamery na jakiś przedmiot, albo przejście na inną kamerę – obraz jest bez przerwy modyfikowany przez operatora i stojącego za nim reżysera. Takie zmiany obrazu nazywamy technomodyfikacją

Teraz prosimy o szczególną uwagę, ponieważ następne twierdzenie dość trudno zrozumieć, choć jego sens jest bardzo prosty. Poza tym może powstać wrażenie, że mowa jest o czymś nieistotnym. Ośmielamy się zauważyć, że chodzi o najbardziej istotne zjawisko psychiczne końca drugiego tysiąclecia.

Odpowiednikiem zmiany zachodzącej na ekranie w wyniku rozmaitych technomodyfikacji może być umowny proces psychiczny, który skłoniłby patrzącego do przeniesienia uwagi z jednego wydarzenia na inne i wybrania z tego, co się dzieje, rzeczy najciekawszej, czyli do kierowania swoją uwagą tak, jak to czyni za niego grupa zdjęciowa. Powstaje podmiot wirtualny owego procesu psychicznego, obiekt, który w czasie programu telewizyjnego istnieje zamiast człowieka, wsuwając się w jego świadomość jak ręka w gumową rękawiczkę.

Przypomina to stan opętania przez ducha; różnica polega na tym, że ten duch nie istnieje – istnieją jedynie objawy opętania. Duch ten jest umowny, ale w momencie, gdy telewidz ufnie pozwala grupie zdjęciowej przełączać swą uwagę z obiektu na obiekt, staje się jak gdyby tym duchem, duch zaś, którego w rzeczywistości nie ma, opanowuje jego i miliony innych telewidzów.

Proces ten najstosowniej będzie nazwać próbą kolektywnego niebytu, jako że podmiot wirtualny, zastępujący własną świadomość widza, nie istnieje absolutnie – jest jedynie efektem, powstającym w wyniku kolektywnych wysiłków montażystów, operatorów i reżysera. Z drugiej strony, dla człowieka, oglądającego telewizję, nie ma nic bardziej realnego niż ów wirtualny podmiot.

To nie wszystko. Lapsang Souchong z klasztoru Pu Ehr twierdzi, że jeśli jakiś program – na przykład mecz piłki nożnej – będzie jednocześnie oglądać więcej niż cztery piąte ludności Ziemi, ów wirtualny efekt zdoła wyprzeć z połączonej świadomości ludzkiej kolektywną karmiczną wizję ludzkiej płaszczyzny istnienia, czego skutki mogą się okazać nieprzewidywalne (całkiem prawdopodobne, że na dodatek do piekła roztopionego metalu, piekła drzew-noży i t. d. powstanie nowe piekło – wiecznych mistrzostw piłki nożnej). Wyliczenia jego nie są jednak sprawdzone, i tak czy owak, jest to sprawa przyszłości. Nas interesują natomiast nie przerażające perspektywy jutra, lecz nie mniej przerażająca realność dnia dzisiejszego.

Dokonajmy pierwszego podsumowania. Przedmiotowi numer dwa, to jest włączonemu telewizorowi, odpowiada podmiot numer dwa, czyli wirtualny widz, który kierowałby swoją uwagą tak, jak to robi grupa montażowo-reżyserska. Uczucia i myśli, wydzielanie adrenaliny i innych hormonów w organizmie widza dyktuje zewnętrzny operator i warunkują cudze kalkulacje. I, oczywiście, podmiot numer jeden nie dostrzega momentu, w którym zostaje wyparty przez podmiot numer dwa, ponieważ po owym wyparciu nie ma już kto tego dostrzec – podmiot numer dwa jest nierealny.

Nie jest jednak nierealny po prostu (słowo „nierealny” właściwie daje się zastosować do wszystkiego w ludzkim świecie). Nie istnieją słowa, aby opisać stopień jego nierealności. Jest to nawarstwienie jednego nieistnienia na drugie, napowietrzny zamek, dla którego fundamentem jest przepaść. Tu może się nasunąć pytanie – po co się babrać w tych nieistnieniach, mierząc stopień ich nierealności? Owa różnica między podmiotami pierwszego i drugiego rodzaju jest jednak bardzo ważna.

Podmiot numer jeden wierzy, że realność to świat materialny. Natomiast podmiot numer dwa wierzy, że realność to świat materialny, który pokazują w telewizji.

Podmiot numer jeden, będąc produktem fałszywego subiektywno-obiektywnego podziału, jest iluzoryczny. Ale chaotyczny ruch jego myśli i nastrojów ma w każdym razie jednego widza – metaforycznie można powiedzieć, że podmiot numer jeden nieustannie ogląda program telewizyjny o samym sobie, stopniowo zapominając, że jest widzem, i utożsamiając się z programem.

Z tego punktu widzenia podmiot numer dwa jest czymś całkowicie nieprawdopodobnym i nie do opisania. To program telewizyjny, który ogląda inny program telewizyjny. W procesie tym uczestniczą emocje i myśli, ale całkowicie nieobecny jest ten, w czyjej świadomości one powstają.

Szybkie przełączanie telewizora z programu na program, do którego się uciekamy, by nie oglądać reklam, nosi nazwę zapping. Nauka burżuazyjna zbadała dość szczegółowo stan psychiczny człowieka, oddającego się zappingowi, oraz odpowiedni typ myślenia, który we współczesnym świecie stopniowo staje się typem bazowym. Jednakże typ zappingu, który rozpatrywali badacze owego zjawiska, odpowiada przełączaniu programów przez samego telewidza.

Przełączanie telewidza, którym kieruje reżyser i operator (czyli wymuszone indukowanie podmiotu numer dwa w wyniku technomodyfikacji) – to drugi typ zappingu, z zastosowaniem przymusu; badania naukowe owego typu praktycznie przerwano we wszystkich krajach oprócz Bhutanu, gdzie telewizja jest zabroniona. Ale zapping przymusowy, przy którym telewizor staje się tablicą zdalnego sterowania telewidzem, jest nie po prostu jedną z metod organizacji telezakupów, lecz podstawą telewizji, głównym sposobem oddziaływania pola reklamowo-informacyjnego na świadomość. Dlatego też podmiot drugiego rodzaju będziemy dalej nazywać Homo Zapiens albo HZ.

Powtórzmy ten niezwykle ważny wywód: podobnie jak telewidz, nie chcąc oglądać bloku reklamowego, przełącza telewizor, błyskawiczne i nieprzewidywalne technomodyfikacje obrazu przełączają samego telewidza. Przechodząc w stan Homo Zapiens, on sam staje się zdalnie sterowanym przekazem telewizyjnym. I w tym stanie spędza znaczną część swego życia.

Towarzysze broni! Kondycja współczesnego człowieka nie jest po prostu opłakana – można powiedzieć, że w ogóle nie istnieje, albowiem człowieka prawie nie ma. Nie ma niczego, na co można by wskazać i powiedzieć: „Oto jest Homo Zapiens”. HZ – to po prostu szczątkowe jarzenie świetlówki uśpionej duszy; to film o zdjęciach do innego filmu, wyświetlany przez telewizor w pustym domu.

Naturalną koleją rzeczy nasuwa się pytanie – dlaczego człowiek współczesny znalazł się w takiej sytuacji? Kto usiłuje zamienić i tak zbłąkanego Homo Zapiens na metr sześcienny pustki w stanie HZ?

Odpowiedź jest oczywista – nikt. Nie poprzestawajmy jednak na stwierdzeniu gorzkiego absurdu sytuacji. Aby zrozumieć ją dogłębniej, przypomnijmy, że głównym powodem istnienia telewizji jest jej funkcja reklamowa, związana z przepływem pieniądza. W związku z tym musimy sięgnąć do dziedziny ludzkiej myśli, znanej jako ekonomika.

Ekonomiką nazywamy pseudonaukę, badającą iluzoryczne relacje podmiotów pierwszego i drugiego rodzaju w związku z halucynacyjnym procesem ich wyimaginowanego wzbogacenia.

Z punktu widzenia tej dyscypliny każdy człowiek jest komórką organizmu, który starożytni ekonomiści nazywali mamoną. W materiałach naukowych frontu całkowitego i ostatecznego wyzwolenia nazywa się go po prostu ORANUS (po rosyjsku „ustodupa”). To odpowiada najlepiej jego rzeczywistej naturze i pozostawia najmniej miejsca na mistyczne spekulacje. Każda z tych komórek, to jest człowiek w swym aspekcie ekonomicznym, posiada szczególną socjalną-psychiczną membranę, przepuszczającą pieniądze (które w organizmie oranusa pełnią funkcję krwi albo limfy) do wnętrza i na zewnątrz. Z punktu widzenia ekonomiki zadanie każdej z komórek mamony polega na przepuszczeniu jak największej ilości pieniędzy do wnętrza membrany i wypuszczeniu możliwie najmniejszej ilości na zewnątrz.

Jednakże imperatyw istnienia oranusa jako całości wymaga, by jego strukturę komórkową obmywał stale rosnący strumień pieniędzy. Dlatego oranus w procesie swej ewolucji (a znajduje się mniej więcej w stadium rozwoju mięczaka) wykształca coś w rodzaju najprostszego układu nerwowego, tak zwaną „media”, której podstawę stanowi telewizja. Ów system nerwowy rozsyła po jego wirtualnym organizmie impulsy, kierujące działaniem komórek-monad.

Istnieją trzy rodzaje tych oddziaływań. Noszą nazwę wow-impulsów: oralnego, analnego i wypierającego (wow-impuls – od komercyjnej partykuły „wow!”).

Wow-impuls oralny sprawia, że komórka pochłania pieniądze, aby usunąć cierpienie, spowodowane konfliktem między obrazem siebie samej i obrazem idealnego „arcy-ja”, tworzonego przez reklamę. Zauważmy, że nie chodzi tu o rzeczy, które można kupić za pieniądze, aby ucieleśnić owo idealne „ja” – chodzi o same pieniądze. Rzeczywiście, wielu milionerów chodzi w łachmanach i jeździ tanimi samochodami – ale żeby sobie móc na to pozwolić, trzeba być milionerem. Nędzarz w takiej sytuacji cierpiałby nieznośnie z powodu dysonansu kognitywnego, toteż wielu biednych ludzi usiłuje się ubrać drogo i dobrze za ostatnie pieniądze.

Wow-impuls analny sprawia, że komórka wyda pieniądze. Aby doznać rozkoszy zbieżności wyżej wymienionych obrazów.

Ponieważ dwie opisane tu czynności – pochłanianie pieniędzy i ich wydalanie – są ze sobą sprzeczne, wow-impuls analny działa w formie utajonej i człowiek na serio uważa, że przyjemność związana jest nie z samym aktem wydawania pieniędzy, ale z posiadaniem tej czy innej rzeczy. Chociaż jest sprawą oczywistą, że na przykład zegarek za pięćdziesiąt tysięcy dolarów jako obiekt fizyczny nie może sprawić człowiekowi większej przyjemności niż zegarek za pięćdziesiąt – cała rzecz zasadza się na sumie pieniędzy.

Wow-impuls analny i oralny zostały tak nazwane przez analogię z funkcjami jamy ustnej i zwieracza, chociaż należałoby je raczej kojarzyć z wdechem i wydechem: uczucie, które wywołują, przypomina swego rodzaju psychiczną dusznicę lub, odwrotnie, hiperwentylację. Podrażnienie oralno-analne osiąga największą intensywność przy stole gry w kasynie albo w czasie spekulacji na giełdzie pieniężnej, chociaż sposoby wow-stymulacji mogą być dowolne.

Impuls wypierający tłumi i wypiera ze świadomości człowieka wszystkie procesy psychiczne, które mogłyby utrudnić całkowite utożsamienie z komórką oranusa. Impuls ten wkracza do akcji, kiedy w bodźcu psychicznym braknie oralno-analnych części składowych. Impuls wypierający to zagłuszacz-jammer, który uniemożliwia odbiór niepożądanej radiostacji, generując intensywne zakłócenia. Jego działanie świetnie wyrażają przysłowia Money talks, bullshit walks oraz If you are so clever show me your money . Bez tego oddziaływania oranus nie mógłby skłonić ludzi, by pełnili funkcję jego komórek. Pod wpływem impulsu wypierającego, który blokuje wszystkie subtelne procesy psychiczne, niezwiązane bezpośrednio z przepływem pieniędzy, świat zaczyna być postrzegany wyłącznie jako uosobienie oranusa. Prowadzi to do przerażających następstw. Oto, jak opisał swoją wizję pewien broker z londyńskiej giełdy nieruchomości: „Świat to miejsce, w którym biznes napotyka pieniądze”.

Nie będzie przesadą, jeśli powiemy, że ten stan psychiczny jest szeroko rozpowszechniony. Wszystko, czym się zajmuje współczesna ekonomika, socjologia i kulturologia – to w istocie opis procesów metabolicznych i somatycznych u oranusa.

Oranus jest ze swej natury prymitywnym wirtualnym organizmem typu pasożytniczego. Jego niezwykłość polega jednak na tym, że nie przysysa się on do jakiegoś jednego organizmu-dawcy, ale czyni inne organizmy swymi komórkami. Każda jego komórka to ludzka istota o nieograniczonych możliwościach i przyrodzonym prawie do wolności. Paradoks polega na tym, że oranus jako organizm stoi o wiele niżej niż którakolwiek z jego komórek. Nie jest zdolny ani do myślenia abstrakcyjnego, ani nawet do autorefleksji. Można powiedzieć, że słynne oko w trójkącie, przedstawione na banknocie jednodolarowym, naprawdę nic nie widzi. Jest po prostu namalowane na powierzchni piramidy przez artystę z miasta Odessy, i już. Toteż, aby nie niepokoić skłonnych do schizofrenii konspirologów, najlepiej byłoby zakryć je czarną przepaską…

Tatarskiemu przyszła do głowy nieoczekiwana myśl. Puścił rysownicę, chwycił ołówek, którym wcześniej przebijał zatyczkę sikacza, i ledwie czytelnymi bazgrołami zanotował pospiesznie na rogu arkusza:

1) Klip okularów Ray-ban: uwolnienie duce, koniec – zbliżenie Ottona Skorzenego, na przepasce na oku „Ray-ban”. 2) Nie zapomnieć – klip rekl./ billboard do Sony Black Trinitron. Statua Wolności. W ręku zamiast pochodni błyszczący kielich kineskopu.

Po zastanowieniu zamienił Sony na Panasonic i dopisał: „a zamiast książki – program telewizyjny”. Potem z uczuciem lekkiego zażenowania znów położył ręce na rysownicy. Ta zachowywała obraźliwą nieruchomość. Tatarski odczekał z minutę. Nic się nie działo. Mimo wszystko profesjonalista przeważał w nim nad romantykiem i za to Tatarski teraz płacił.

Przyszedł mu do głowy nowy pomysł. Znów chwycił ołówek i dopisał pod pierwszą notatką:

Klip rekl./ billboard do Sony Black Trinitron. Duże zbliżenie rękawów frencza. Palce jednej ręki obejmują szyjkę butelki Kindzmarauli, druga ręka maca po biurku.

Głos:

– Ne wydełyste mojego kelicha, mojej lampki do wina, tawarzyszu Gorky?

– Wyrzuciłem go, towarzyszu Stalin.

– A dlaczego?

– Dlatego, towarzyszu Stalin, że wódz światowego proletariatu może używać tylko lampki Trinitron Plus!

(Ewent.wariant: Cynandali – monitory View-Sonic).Do przemyślenia.

Kładąc z powrotem dłonie na rysownicy, Tatarski był przekonany, że nic się już więcej nie wydarzy i że duch nie wybaczy mu zdrady. Ale gdy tylko jego palce dotknęły chłodnej drewnianej powierzchni, rysownica ruszyła:

Oranus nie ma ani uszu, ani nosa, ani oczu, ani mózgu. I oczywiście wcale nie jest uosobieniem zła ani diabelskim nasieniem, jak utrzymują liczni przedstawiciele biznesu religijnego. Sam z siebie oranus niczego nie pragnie, ponieważ po prostu nie jest zdolny pragnąć abstrakcji. Jest to bezmyślny polip, pozbawiony emocji czy zamiarów, który połyka i wydala pustkę. Przy tym zaś każda jego komórka potencjalnie może sobie uświadomić, że wcale nie jest komórką oranusa, ale przeciwnie, że oranus stanowi zaledwie jeden ze znikomych obiektów jej umysłu. Właśnie dla zablokowania tej możliwości oranus potrzebuje impulsu wypierającego.

Dawniej oranus miał tylko wegetatywny układ nerwowy; pojawienie się mediów elektronicznych oznacza, że w procesie ewolucji wykształcił on układ centralny. Głównym zakończeniem nerwowym oranusa, dosięgającym każdego człowieka, jest w naszych czasach telewizor. Mówiliśmy już o tym, jak świadomość telewidza zostaje zastąpiona świadomością wirtualnego Homo Zapiens. Teraz rozpatrzmy mechanizm oddziaływania trzech wow-impulsów.

Człowiek w normalnym stanie teoretycznie jest zdolny wyodrębnić wow-impulsy i przeciwstawić się im. Ale nieświadomie zrośnięty z przekazem telewizyjnym Homo Zapiens to już nie osobowość, lecz po prostu stan. Podmiot numer dwa nie jest zdolny do analizowania tego, co się dzieje, dokładnie tak samo, jak nie jest do tego zdolny magnetofonowy zapis piania koguta. Nawet powstająca iluzja krytycznej oceny tego, co się dzieje na ekranie, jest tylko częścią indukowanego procesu psychicznego.

Co kilka minut w przekazie telewizyjnym – to jest w świadomości podmiotu numer dwa – następuje emisja bloku klipów reklamowych, z których każdy jest złożoną i przemyślaną kombinacją analnych, oralnych i wypierających wow-impulsów, rezonujących z rozlicznymi warstwami kulturowymi psychiki.

Prymitywne przyrównanie tego zjawiska do procesów fizycznych ukazuje, że pacjenta najpierw się usypia (wyparcie podmiotu numer jeden przez podmiot numer dwa), a potem przeprowadza przyspieszony seans hipnozy, utrwalając pamięć o wszystkich jego etapach na poziomie odruchów warunkowych.

W jakimś momencie podmiot numer dwa wyłącza telewizor i znów staje się podmiotem numer jeden, to jest zwykłym człowiekiem. Teraz nie otrzymuje już trzech wow-impulsów bezpośrednio. Zachodzi jednak efekt, podobny do szczątkowego namagnesowania. Umysł sam zaczyna produkować te same impulsy. Powstają one spontanicznie i przypominają tło, na którym pojawiają się wszystkie pozostałe myśli. Jeżeli podmiot w stanie HZ podlega oddziaływaniu trzech wow-impulsów, to po powrocie do stanu normalnego zaczynają nań oddziaływać trzy wow-czynniki, automatycznie generowane przez jego umysł.

Jeśli człowiek stale i regularnie popada w stan HZ i jest napromieniowywany wow-impulsem wypierającym, dochodzi do tego, że w jego świadomości wytwarza się swoisty filtr, umożliwiający przyswajanie tylko tej informacji, która jest nasycona oralno-analnymi wow-treściami. W rezultacie człowiek nie ma szans zadać sobie pytania o swą prawdziwą naturę.

Ale czymże jest jego prawdziwa natura?

Z uwagi na szereg okoliczności, o których nie pora teraz mówić, każdy może odpowiedzieć na to pytanie tylko sam. Jakkolwiek żałosna byłaby kondycja zwykłego człowieka, mimo wszystko ma on możność znalezienia odpowiedzi. Natomiast podmiot numer dwa tej możliwości nie ma, albowiem nie ma jego samego. Niemniej (a może właśnie dlatego) media-system oranusa, który rozsyła po przestrzeni informacyjnej trzy wow-impulsy, stawia przed HZ problem autoidentyfikacji.

I tu zaczyna się to, co najbardziej interesujące i paradoksalne. Ponieważ podmiot numer dwa nie posiada żadnego wnętrza, jego jedyną szansą znalezienia odpowiedzi jest określenie samego siebie poprzez kombinację pokazywanych w telewizji przedmiotów materialnych, które z założenia nie są ani nim, ani jego częścią składową. Przypomina to teologię apotetyczną, w której Bóg określany jest poprzez to, co nie jest Nim, tyle że tu mamy do czynienia z apotetyczną antropologią.

Dla podmiotu numer dwa odpowiedź na pytanie „Czym jestem?” może brzmieć tylko tak: „Jestem tym, który jeździ takim to a takim samochodem, mieszka w takim to a takim domu, nosi taką to a taką odzież”. Podmiot numer dwa może dokonać autoidentyfikacji tylko sporządzając listę konsumowanych produktów, transformacji zaś – tylko wprowadzając do tej listy zmiany. Dlatego też większość reklamowanych przedmiotów jest powiązana z określonym typem osobowości, cechą charakteru, skłonnością albo właściwością. W rezultacie powstaje całkiem przekonująca kombinacja tych właściwości, skłonności i cech, która sprawia wrażenie realnej osobowości. Liczba ewentualnych kombinacji jest praktycznie nieograniczona, możliwość wyboru także. Reklama formułuje to tak: „Jestem człowiekiem spokojnym i pewnym siebie, toteż kupuję czerwone kapcie”. Podmiot drugiego rodzaju, chcący dorzucić do swojej kolekcji cech spokój i pewność siebie, osiąga to, zapamiętując, że należy nabyć czerwone kapcie, co też realizuje pod wpływem wow-impulsu analnego. W klasycznym przypadku stymulacja oralno-analna zapętla się jak w znanym przykładzie ze żmiją gryzącą własny ogon: milion dolarów potrzebny jest po to, by kupić dom w prestiżowej dzielnicy, dom jest potrzebny po to, by było gdzie chodzić w czerwonych kapciach, a czerwone kapcie po to, by nabrać spokoju i pewności siebie, które pozwolą zarobić milion dolarów, aby kupić dom, po którym można będzie chodzić w czerwonych kapciach, nabierając przy tym spokoju i pewności.

Kiedy stymulacja oralno-analna się zamyka, można uznać, że cel magii reklamowej został osiągnięty: powstaje iluzoryczna struktura, która nie ma punktu centralnego, środka, chociaż wszystkie przedmioty i właściwości korelują poprzez wyznaczenie owego środka, zwanego identity.

Identity to podmiot drugiego rodzaju w takim stadium rozwoju, kiedy jest w stanie istnieć samodzielnie, bez ciągłego pobudzania trzema wow-impulsami, a jedynie pod działaniem trzech szczątkowych wow-czynników, samodzielnie generowanych przez jego mózg.

Identity jest fałszywym ego, i to mówi wszystko. Myśl burżuazyjna, analizująca kondycję współczesnego człowieka, utrzymuje, że przedarcie się poprzez identity z powrotem do własnego ego jest olbrzymim wyczynem duchowym. Być może tak jest rzeczywiście, albowiem ego nie istnieje relatywnie, identity zaś – absolutnie. Szkopuł tylko w tym, że to niemożliwe, ponieważ przedzierać się nie ma skąd, nie ma dokąd i nie ma komu. Mimo to jednak możemy założyć, że hasła „Z powrotem do ego!” lub „Naprzód do ego!” nabierają w tej sytuacji jeśli nie sensu, to estetycznego uzasadnienia.

Nałożenie trzech wow-impulsów na subtelniejsze procesy, zachodzące w ludzkiej psychice, rodzi całą przyziemną wielorakość współczesnej kultury. Szczególną rolę odgrywa tu impuls wypierający. Jest niczym huk młota pneumatycznego, który zagłusza wszystkie dźwięki. Wszystkie bodźce zewnętrzne oprócz wow-oralnego i wow-analnego zostają odfiltrowane i człowiek traci zainteresowanie wszystkim, w czym nie ma komponentu oralnego czy analnego. W naszej małej rozprawce nie rozpatrujemy wprawdzie seksualnego aspektu reklamy, ale warto zaznaczyć, że seks coraz częściej okazuje się atrakcyjny tylko dlatego, że symbolizuje energię życiową, która może być transformowana w pieniądz – a nie odwrotnie. Potwierdzi to każdy dobry psychoanalityk. W ostatecznym rozrachunku człowiek współczesny żywi głęboką nieufność praktycznie do wszystkiego, co nie jest związane z pochłanianiem i wydalaniem pieniądza.

Na zewnątrz przejawia się to tym, że życie staje się coraz nudniejsze i nudniejsze, a ludzie – coraz bardziej wyrachowani i oschli. W nauce burżuazyjnej przyjęto tezę, że nowy kod zachowań jest efektem próby utrzymania i utrwalenia energii emocjonalnej, co ma ścisły związek z wymogami gospodarki korporacyjnej i współczesnego stylu życia. W rzeczywistości emocji w ludzkim życiu nie ubywa, ale stałe oddziaływanie wow-czynnika wypierającego sprawia, że cała energia emocjonalna człowieka przenosi się na płaszczyznę procesów psychicznych, związanych z wow-tematyką oralną lub analną. Wielu burżuazyjnych specjalistów instynktownie wyczuwa rolę, jaką środki masowej informacji odgrywają w dokonującym się zwrocie paradygmatycznym, ale, jak mawiał towarzysz Allende junior, „szukają czarnego kota, którego nigdy nie było, w ciemnym pokoju, którego nigdy nie będzie”. Jeśli nawet nazywają telewizję protezą pomarszczonego, uschniętego „ja” albo mówią, że media rozdmuchują osobowość, która stała się nierealna, tak czy owak nie dostrzegają tego, co najważniejsze.

Stać się nierealną może tylko osobowość, która była realna. Aby się pomarszczyć i uschnąć, owo „ja” musiałoby istnieć. Wyżej oraz w naszych poprzednich pracach (por. Problem rosyjski a Świetlisty Szlak) wykazaliśmy całkowitą błędność takiego podejścia.

Pod działaniem wow-czynnika wypierającego kultura i sztuka wieku mroku redukują się do tematyki oralno-analnej. Główną cechę tej sztuki można krótko określić jako ustodupie.

Czarna torba, wypchana paczkami banknotów studolarowych, stała się już najważniejszym symbolem kulturowym oraz głównym elementem większości filmów i książek, a trajektoria jej lotu przez życie – głównym motywem fabularnym. Mówiąc dokładniej, właśnie obecność w dziele sztuki owej wielkiej czarnej torby generuje emocjonalne zainteresowanie audytorium tym, co się dzieje na ekranie albo w tekście. Zauważmy, że w niektórych wypadkach torba z pieniędzmi nie jest obecna bezpośrednio; w takich razach jej funkcję wypełnia albo udział tak zwanych „gwiazd”, które, jak dokładnie wiadomo, mają ją w domu, albo natrętna informacja o budżecie filmu i jego kasowych zyskach. W przyszłości żadne dzieło sztuki nie będzie tworzone tak po prostu; już niebawem pojawią się książki i filmy, których główną treścią będzie kryptoopiewanie Coca-coli i ataki na Pepsi – lub odwrotnie.

Pod działaniem sieci impulsów oralno-analnych w człowieku dojrzewa wewnętrzny arbiter (charakterystyczna dla epoki rynkowej odmiana „wewnętrznego komitetu partii”), który stale dokonuje oceny rzeczywistości, sprowadzonej do oceny stanu posiadania, i pełni funkcję karzącej ręki, zmuszając świadomość, by nieznośnie cierpiała z powodu dysonansu kognitywnego. Wow-impulsowi oralnemu odpowiada podnoszona przez wewnętrznego arbitra chorągiewka loser (nieudacznik). Wow-impulsowi analnemu odpowiada chorągiewka winner (zwycięzca). Wow-impulsowi wypierającemu odpowiada stan, kiedy wewnętrzny arbiter podnosi jednocześnie chorągiewki winner i loser.

Można wyróżnić kilka stałych typów identity. Są to:

a) wow-typ oralny (typ dominujący, wokół którego ześrodkowuje się życie emocjonalne i psychiczne – niezaspokojona żądza pieniądza).

b) wow-typ analny (typ dominujący – ekstatyczne wydawanie pieniędzy lub manipulowanie zastępującymi je przedmiotami, zwane także analnym wow-ekshibicjonizmem

c) wow-typ wypierający (w ewentualnej kombinacji z dowolnym wariantem spośród dwóch pierwszych) – kiedy osiągnięta zostaje niewrażliwość praktycznie na wszystkie bodźce prócz oralno-analnych.

Relatywność tej klasyfikacji zasadza się na tym, że jedna i ta sama identity może być analna dla tych, którzy stoją niżej w wow-hierarchii, i oralna dla tych, którzy znajdują się wyżej (rzecz jasna, żadna „identity w sobie” nie istnieje – mowa jest o czystym epifenomenie). Wow-hierarchię liniową, którą tworzy wiele identity, podobnie uszeregowanych, nazywamy struną korporacyjną. Jest to swego rodzaju socjalne perpetuum mobile; jego tajemnica polega na tym, że każda identity musi się stale porównywać z inną, stojącą o szczebelek wyżej. Owa wielka reguła znalazła odbicie w przysłowiu ludowym To keep up with the Jones .

Ludzie zorganizowani na zasadzie struny korporacyjnej przypominają ryby, nawleczone na sznurek. Tyle że w naszym wypadku te ryby są jeszcze żywe. Mało tego – pod wpływem wow-czynników oralnego i analnego jak gdyby pełzną po strunie korporacyjnej w kierunku, który wydaje im się szczytem. Zmusza je do tego instynkt lub, jeśli kto woli, dążenie ku sensowi życia. A sens życia z punktu widzenia metafizyki ekonomicznej – to transformacja identity oralnej w analną.

Sprawa nie ogranicza się do tego, że podmiot, dotknięty działaniem trzech szczątkowych wow-czynników, jest zmuszony odbierać sam siebie jako identity. Wchodząc w kontakt z innym człowiekiem, także postrzega go jako identity. Wszystko, cokolwiek może charakteryzować człowieka, zostało już przez kulturę wieku mroku skorelowane z oralno-analnym układem współrzędnych i umieszczone w kontekście ustodupia.

Wyparty wow-człowiek postrzega każdego jako nasycony komercyjną informacją klip. Wygląd zewnętrzny innego człowieka, jego sposób mówienia i zachowanie natychmiast interpretuje jako zestaw wow-symboli. Następuje bardzo szybki, niekontrolowany proces, złożony z ciągu impulsów analnych, oralnych i wypierających, zapalających się i przygasających w świadomości, co w rezultacie determinuje stosunki ludzi między sobą. Homo homini lupus est, głosi pewne łacińskie przysłowie. Ale człowiek człowiekowi już od dawna nie jest wilkiem. Człowiek człowiekowi nie jest nawet imagemakerem, dealerem, killerem ani ekskluzywnym dystrybutorem, jak sądzą współcześni socjolodzy. Wszystko jest o wiele bardziej przerażające i prostsze. Człowiek człowiekowi wow – i też nie człowiekowi, ale takiemu samemu wow. A więc w przeniesieniu na współczesny układ współrzędnych kulturowych owa łacińska maksyma brzmi: Wow Wow Wow!

Odnosi się to nie tylko do ludzi, ale w ogóle do wszystkiego, co trafia w pole naszego widzenia. Oceniając to, na co patrzymy, odczuwamy ciężki smutek, jeśli nie napotykamy znajomych bodźców. Zachodzi swoista binaryzacja naszej percepcji – każde zjawisko rozkłada się na liniową kombinację wektorów analnego i oralnego. Każdy image posiada wyraźne odbicie pieniężne. Jeżeli nawet jest ostentacyjnie niekomercyjny, to od razu nasuwa się pytanie, jaką wartość komercyjną ma taki typ nieskomercjalizowania. Stąd znane każdemu poczucie, że wszystko zasadza się na pieniądzu.

I rzeczywiście, wszystko opiera się na pieniądzu – albowiem pieniądz dawno oparł się na sobie samym, a cała reszta jest zabroniona. Oralno-analne erupcje są jedyną dozwoloną reakcją psychiczną. Wszystkie pozostałe funkcje mózgu okazują się zablokowane.

Podmiot drugiego rodzaju jest całkowicie mechanistyczny, stanowi bowiem echo procesów elektromagnetycznych zachodzących w kineskopie. Jedyna swoboda, jaką rozporządza to swoboda powiedzenia „Wow!” przy zakupie kolejnego produktu, którym z reguły jest nowy telewizor. Właśnie dlatego impulsy sterujące oranusa nazywamy wow-impulsami, nieuświadomioną ideologię idencjalizmu woweryzmem.

Co się tyczy odpowiadającego woweryzmowi reżimu politycznego, to niekiedy nazywa się go telekracją albo mediakracją, ponieważ przedmiotem wyboru (a nawet jego podmiotem, jak wykazaliśmy wyżej) w tym reżimie jest przekaz telewizyjny. Należy pamiętać, że słowo „demokracja”, często używane we współczesnych środkach masowej informacji – to bynajmniej nie to samo, co słowo „demokracja”, tak rozpowszechnione w XIX i początkach XX wieku. Są to tak zwane homonimy; stare słowo „demokracja” utworzone było od greckiego „demos”, a nowe – od wyrażenia „demo-version”.

A zatem podsumujmy.

Identializm jest to dualizm w takim stadium rozwoju, kiedy wielkie korporacje kończą przeróbkę ludzkiej świadomości, która, znajdując się pod nieustannym działaniem wow-impulsów oralnego, analnego i wypierającego, zaczyna samodzielnie generować trzy wow-czynniki, wskutek czego następuje nieustanne i równomierne wypieranie osobowości i wprowadzanie na jej miejsce tak zwanej identity.

Identializm – to dualizm, posiadający trzy cechy szczególne. Jest to dualizm a)umarły; b)zgniły; c)ponumerowany.

Można by przedstawić całe mnóstwo różnych określeń identity, ale jest to całkowicie pozbawione sensu, ponieważ identity tak czy owak nie istnieje. I jeżeli w minionych stadiach historii ludzkości można było mówić o ucisku człowieka przez człowieka i człowieka przez abstrakcyjne pojęcie, to w epoce identializmu mówić o ucisku już niepodobna. W stadium identializmu z pola widzenia całkowicie znika ten, o czyją wolność można by walczyć.

Dlatego też koniec świata, o którym tak długo mówili chrześcijanie i ku któremu nieuchronnie prowadzi woweryzacja świadomości, będzie absolutnie bezpieczny pod każdym względem – albowiem zniknie ten, któremu niebezpieczeństwo mogłoby zagrażać. Koniec świata będzie po prostu przekazem telewizyjnym. I ten fakt, towarzysze broni, napełnia nas wszystkich bezbrzeżną błogością.

Che Guevara

góra Sumeru, potomność, lato.

– Też Sumer. Wszyscy jesteśmy Sumerami – cicho wyszeptał Tatarski i podniósł oczy.