„Wiele hałasu o nic”, można powiedzieć po przeczytaniu książki IBM i Holocaust – strategiczny sojusz hitlerowskich Niemiec z amerykańską korporacją autorstwa Edwina Blacka. Ogromny hałas medialny, z jakim książka ta pojawiła się na rynku, spowodował wykupienie całego nakładu i… ciszę. To dość niespodziewane, jeśli pamięta się jak wielką burzę rozpętały pierwsze informacje o jej ukazaniu się. Czemu tak się stało?

Książka porusza kwestie współpracy największego z koncernów w branży komputerowej z nazistowskim reżymem III Rzeszy, co samo w sobie jest niezwykle interesujące, by nie rzec sensacyjne. Można by z tego wnioskować, że to książka historyczna. Tak niestety nie jest: za dużo w niej bowiem emocji i ewidentnej stronniczości autora. Mało tego, książka skonstruowana jest w sposób, który szybko powoduje znużenie tematem.

Co chwila atakowany jest w niej szef IBM, sama zaś firma przedstawiana jest w roli rydwanów szatana, które w imię zysku niosły zgubę Izraelowi. Podstawowym zarzutem, jaki pada pod adresem IBM, jest współpraca z państwem, które za standard przyjęło politykę segregacji rasowej. Jak twierdzi Black, IBM wiedząc o tym nie dość, że nie zerwał współpracy, to dodatkowo projektował specjalne rozwiązania techniczne, które wyłowić miały z ludności Niemiec osoby wyznania mojżeszowego. Owszem, to prawda. Autor przyjmuje jednak najwyraźniej, że przeciętny czytelnik jego książki nie zna historii Stanów Zjednoczonych, i pojęcia nie ma o systemie segregacji rasowej, który z życia społecznego wykluczał czarnoskórych mieszkańców tego kraju.

System ten, mimo „rewolucji” rasowej, dokonań takich ludzi jak Martin Luther King, do dziś pokutuje w kilku stanach USA. Jak więc można zarzucać firmie, której potęga wyrosła w kraju, gdzie panowała atmosfera rasowej nienawiści, brak etyki w kontaktach z hitlerowskimi Niemcami. Ludzie prawdopodobnie nie widzieli wtedy w takiej współpracy nic zdrożnego, a informacje o prawdziwych rozmiarach Holocaustu dotarły do masowej świadomości dopiero po zakończeniu działań wojennych. Przypomnieć tu należy słynne raporty Karskiego, mówiące o zagładzie ludności żydowskiej, które przyjmowane były na zachodzie z ogromną ostrożnością, czy, mówiąc dokładniej, niedowierzaniem. Nikt po prostu nie wierzył w wyrok oficjalnie wydany na cały naród…

Nie twierdzę, że Amerykanie w swej chęci zysku postępowali słusznie, daleko mi także do rozgrzeszania firmy IBM z jej win. Moim zdaniem jednak książki podejmujące tak “mocne” tematy jak w przypadku IBM i Holocaustu, powinny być rzetelnymi pracami, pozbawionymi emocji i przedstawiającymi realia czasów, o jakich opowiadają. A tego w książce Blacka po prostu brakuje.

Po przeczytaniu IBM i Holocaustu zaczęło dręczyć mnie pytanie o główny cel powstania tej pracy. Sam temat współpracy wielkich koncernów z państwowymi reżymami wydaje się być banalny. Funkcjonuje ona od stuleci i zawsze wynikała z chęci zysku i władzy. Obecnie IBM – tak jak wiele innych firm, które podczas II wojny światowej czerpały zyski z niewolniczej pracy podbitych przez III Rzeszę narodów – eksportuje swe technologie do krajów, w których prawa człowieka są ignorowane. Dla przykładu, komunistyczne Chiny, w których wciąż istnieje reżym analogiczny z III Rzeszą, stały się – w imię „spokoju i demokracji” – największą fabryką nowoczesnych technologii na świecie. Wystarczy przyjrzeć się komputerom, których używamy: praktycznie na każdym można znaleźć informację “Made in China”.

Jeśli więc autor książki chce udowodnić, że na początku naszego wieku świat kompletnie oszalał, to nawet jeśli ma rację, warto pamiętać, że to szaleństwo nie zrodziło się w latach opisywanych w książce, ani nie zakończyło wraz upadkiem III Rzeszy.

Muza SA, 2001

Rafał Hubert

28 marca 2001