Nie o taką Polskę walczyliśmy. I powtórzyć to kilka razy, z całą świadomością że się o nią wcale nie walczyło, że nie było się w stanie kiwnąć nawet palcem. Z historycznego punktu widzenia sytuacja tego pokolenia jest chyba najbardziej dogodna. Z jednej strony wykształcone już zaplecze z podstawowymi wolnościami, z drugiej kapitalizm jeszcze nie triumfujący, czego dowodem jest to, o czym pisze Masłowska (klik >>> Gazeta Wyborcza 04-10-2002)- pokolenie jest wciąż szkolone, dopasowywane, nowa masowa jakość wciska się w wewnętrzne sfery życia, od języka po religię i kulturę, ale nie wypełnia ich jeszcze całkowicie.

Właściwie można by było nazwać to pokolenie unikalnym, bo od niego zmiany raz utwierdzone zostaną już na zawsze. Pokolenie ma jeszcze czas. Dopóki równoważą się siły wstecz i do przodu może jeszcze trwać w tym swoim, opisanym przez Masłowską niebycie, antystanie, zawieszeniu tymczasowym. Potem już nie będzie takiej szansy, pokolenie zostanie szybko zastąpione przez nowe, skuteczniej uczone już nowych zasad, sprawdzonych i bardziej efektywnych, uczone przez elitarne przedszkola, dopiero co powstałe prywatne elitarne wyższe szkoły administracji i biznesu, świeże wyjątkowe szkoły agentów ochrony i kultury medialnej. W tym nowym pokoleniu stany opisywane przez Masłowską, jeżeli wierzyć jej, że powszechne – zostaną zmarginalizowane, nie będą atrakcyjne medialnie i towarzysko, nie będą powodem choćby do cienia satysfakcji z marnowania swojego życie właśnie tylko dlatego, że nie widzi się innej alternatywy.

Dlatego dobrze, że coś zostało o pokoleniu powiedziane, chociaż cokolwiek by się mówiło niczego to nie zmieni, wszelkie dyskusje pozostaną bezowocne. Tyle co przyciągną uwagę, zwiększą nakład.

Masłowska Dorota pisze o pokoleniu straconym, ale każde pokolenie było w tym kraju w jakiś sposób stracone i aktualna forma tego stracenia jest formą raczej łagodną w porównaniu z tym, co działo się wcześniej.

Nie o taką Polskę walczyliśmy. Istnieje pokusa przyjęcia za pewnik tego wszystkiego, co zostało dopiero przed chwilą wypracowane niewłasnymi rękoma. I to pokolenie chyba jej ulega, przyjęcie wolności ze wszystkimi jej konsekwencjami pozwala pokoleniu na oskarżanie przeszłości o to, że się nie postarano, że zrobiono cos nie tak, że zbyt wiele rzeczy nie wyszło. Istnieje niebezpieczeństwo także z drugiej strony. I znowu pokolenie okazało się bezsilne. Przyjęto przyszłość za pewnik i przewidziano całkowicie jej tragiczną formę. Pomiędzy takimi dwiema barykadami nie można się poruszyć, nie można się cofnąć, bo z tyłu nic nie ma i nic nie było, początek pokolenia zbiegł się z początkiem świata; nie można iść do przodu, bo każdy krok naprzód to już prawie początek samozniszczenia, wejście w zabójczą, masową jakość.

A w środku zamkniętej przestrzeni coś niewielkiego kotłuje się i przewraca. Dorota chyba dobrze wyodrębniła z pokolenia jedynie ułamki procent na siły rewolucyjne, na sferę jakiejkolwiek aktywności nie związanej bezpośrednio z konsumpcją, aktywności mniej lub bardziej przeznaczonej na afirmację dostępnej kultury albo tworzenie je swojej własnej wersji. Odliczyć od tej sumy można pewnie duży fragment aktywności zanieczyszczonej snobizmem czy poczuciem pozornej wyższości nad tymi, którzy w tej kulturze nie chcą albo wręcz nie potrafią uczestniczyć. Zakłada się grupy, które wspierają same siebie, organizuje spotkania, koncerty, imprezy na których zjawiają się zawsze ci sami ludzie i które wyglądają zawsze tak samo.

Promuje się siebie nawzajem we własnych mediach, zwalcza się grupy konkurencyjne, wszędzie nie chodzi już o robienie czegoś ponad ale o sprawianie wrażenia, że to się robi. Kupuje się modne pisma, chodzi do klubów uważanych za środowiskowe, artystyczne, generuje towarzyskie związki pomiędzy tymi, którzy wiedzą o co chodzi i przyjmują fałszywe pozy buntowników albo przegranych. Po odrzuceniu całej reszty można w końcu spojrzeć wyniośle z góry i poczuć się lepszym od innych, niewyraźnych, szarych, nie zainteresowanych niczym. Kultura staje się kolejnym stopniem w karierze. Sprzyja takiej sytuacji anachroniczny system kultury, kultury zainteresowanej środowiskością jako jedyną alternatywą dla masowości, sprzyja chęć czerpania z kultury profitów i traktowania jej jako zawodu, z którego trzeba się utrzymać.

A w dobie recesji koszty dają się bardziej we znaki, drożeją więc bilety na koncerty i do teatrów, drożeją książki, których nigdy nie można potem znaleźć w bibliotekach. Wprowadza się zaproszenia, wejściówki, stosuje się segregację wstępną, która utwierdza tylko kastowy system. Sprzyjają temu media publiczne, nie zauważając inicjatyw które nie mogą zagwarantować oglądalności. W literaturze kwitnie towarzyskość, utwory są zrozumiałe tylko dla wybranych znawców stosunków między poszczególnymi autorami. Człowiek, który chce odbierać współczesną mu kulturę a nie ma na to środków skazany jest albo na własną inicjatywę, która zazwyczaj wymaga jeszcze większych nakładów i subiektywnie przecież zależy od talentów, co odbija się potem na jej poziomie, albo na masowość.

Patrzenie jednym okiem jest błędem, kiedy posiada się szerszy wachlarz mediów. Coś się jednak dzieje. Powstają nowe inicjatywy, tworzą się miejsca i sfery działań. W internecie pełno jest informacji o trasach koncertowych nowych grup tworzących nową muzykę, o której w mediach nie ma się szansy usłyszeć, organizuje się festiwale, wydaje nową prasę. Chociaż w trudnych warunkach, ale działają oryginalne pisma, wydawnictwa płytowe, grupy teatralne i filmowe.

Pokolenie kontestujące kulturę masową nie musi oznaczać pokolenia nic. To tylko jedna z alternatyw, mimo że pewniejsza, łatwiejsza i bardziej medialna.

Marcin Wilkowski

Marcin Wilkowski (1981) prozaik, webmaster, autor projektów muzycznych, współorganizator trójmiejskiej inicjatywy Przesuw (yass.art.pl/przesuw). Publikował m.in. w Lampie i Iskrze Bożej. Współpracuje z redakcją jednej z gdańskich gazet codziennych. Studiuje historię i filologię polską na UG. Mieszka w Gdańsku.

Rysunek Krzysztof Gawronkiewicz www.mikropolis.com.pl