Aztekowie gorącą czekoladę uważali za narkotyk, który może duszę ludzką przenieść w nowy wymiar, gdzieś pomiędzy sen a jawę. W kraju, gdzie jeszcze niedawno królowały wyroby czekoladopodobne, już sam tytuł budzi ciepłe skojarzenia. Czekolada w tabliczkach, wiórkach, nadziewane czekoladki i czekolada na gorąco…
Właśnie taka ciepła jest powieść Joanne Harris; pełna wspomnień z dzieciństwa, marzeń i buntu. Magiczna, a zarazem pełna realizmu, naznaczona odwieczną walką dobra ze złem. Czytając można odnieść wrażenie, że fabuła nie pasuje do przemyśleń bohaterów. Francuska prowincja, niewielkie miasteczko Lansquenet to idealny krajobraz dla idyllicznej sielanki, tymczasem Czekolada obfituje w intrygi, spiski, zawiść i próby sił. A wszystko to w sklepie pełnym słodyczy, którego właścicielka Vianne Rocher nie tylko po mistrzowsku przyrządza gorącą czekoladę, ale ma też kilka nadprzyrodzonych talentów. Próbuje ich nie wykorzystywać, ale mimo to zawsze wie, co komu w sercu gra. Ma także nieprzeciętny talent do zjednywania sobie wszystkich odrzuconych dusz, ale przy okazji może dotrzeć do kilku skrzętnie ukrywanych tajemnic. Nic dziwnego, że ktoś taki nie zdobywa sympatii małostkowych i małodusznych mieszkańców Lansquenet z samym plebanem na czele. Szacowny duszpasterz, publicznie manifestujący swoją niechęć do czekoladowych pokus, które uosabia sklep “La Céleste Praline”, ma najwięcej do ukrycia i zrobi dużo, aby swoje owieczki pasać własnymi metodami…
Czekolada to ciekawe studium ludzkich słabości i rozterek, mądra opowieść o szukaniu swojego miejsca w życiu. Szkoda, że polski czytelnik, zanim dotrze do sensu tej opowieści, będzie musiał przebić się przez mnóstwo francuskich zwrotów i wyrażeń, wcale nie idiomatycznych, które bynajmniej nie wpływają dodatnio na zrozumienie tekstu. Koloryt lokalny – proszę bardzo, ale w niektórych przypadkach wystraczyłby w zupełności “tato” zamiast “mon père” albo “proboszcz” zamiast “monsieur le curè” czy wreszcie “sałatka ziemniaczana” zamiast “Kartoffelsalat”. W końcu nie każdy musi wiedzieć, co to jest cartable, carrillon, clochette czy quimauves z migdałami. Nawet jeżeli na użyciu francuskich zwrotów polega urok oryginału, może należało pomyśleć o zamieszczeniu przypisów? Tyle że to już zupełnie inna historia, a Czekolada pozostaje bardzo smakowitą opowieścią, od której trudno się oderwać … tak jak od filiżanki prawdziwej gorącej czekolady.
Prószyński i S-ka, 2001
Joanne Harris: Pięć ćwiartek pomarańczy
Henryka Mościcka