Niedziela. Minister kultury ogłasza, że zafunduje wszystkim polskim noworodkom kulturalne wyprawki – po 5 książek na głowę. Koszt, zapewnia minister, będzie niewielki. [Zaraz, zaraz: 5 książek po złotówce (kto widział ostatnio książkę za złotówkę?) razy 350 tys. narodzin w Polsce rocznie (to i tak zaniżone dane) daje 1.750.000 zł. To mało? Domy kultury, kluby i świetlice mają otrzymać w przyszłym roku od resortu 1.020.000 zł!]
Wtorek. Porozumienie Wydawców ogłasza, że minister kultury objął patronat nad „Kanonem Książek dla Dzieci i Młodzieży”.
Pytanie za sto punktów – kto wygra przetarg na wyprawki dla noworodków?

Jest o co walczyć

Wg informacji „Wiadomości” TVP w Polsce urodziło się w ub. roku nieco ponad 368 tys. dzieci. Od 1 czerwca przyszłego roku każdy noworodek ma otrzymać od ministerstwa kultury wyprawkę „w formie pięciu książek z kanonu literatury dziecięcej” (z komunikatu MKiS). Trudno w tej chwili oszacować realny koszt takiej wyprawki. 1.750.000 zł to kwota otrzymana przy założeniu, że każda książka miałaby kosztować złotówkę, a takich książek na rynku po prostu nie ma (nie licząc używanych kolorowanek na gazetowym papierze). 5 zł to minimalna hurtowa cena ilustrowanego woluminu z klasyką dziecięcą. Zatem roczny koszt wyprawki to blisko 9 mln zł. To o 3 mln więcej, niż wynosi zapisana w projekcie przyszłorocznego budżetu subwencja na kulturę i ochronę dziedzictwa narodowego w województwie małopolskim, czyli m.in. na konserwację zabytków w Krakowie i okolicach. W przypadku 2003 r. będzie wchodziło w grę „tylko” 7 miesięcy, zatem do wygrania pozostanie kwota ok. 5 mln zł. Jeśli uwzględnimy ewentualne dodatkowe rabaty, upusty i inne obniżki, które i tak bez wątpienia się opłacą – minimum 3 mln.

A teraz inne zestawienie, bardziej związane z branżą:

Wydawnictwo MUZA S.A., jedno z największych na polskim rynku, wydało w ciągu 11 lat istnienia 15 mln egzemplarzy książek. W sumie – 2.153 tytuły. Zaś ten, kto wygra przetarg na wyprawki, w ciągu 7 miesięcy sprzeda na pniu, bez najmniejszych wydatków na promocję, ponad milionowy nakład! Warto dodać, że średni nakład w Polsce, łącznie z podręcznikami, to 6 tys. egzemplarzy. Ostatnim tytułem, któremu udało się osiągnąć magiczną liczbę miliona sprzedanych książek, jest Alchemik Coelho. Wynik ten został osiągnięty po kilku latach sprzedaży.

Kto ma wygra?

Jak zapewnia minister kultury: „Cała produkcyjna strona będzie rozegrana według wszelkich reguł rynku tzn. poprzedzona stosownymi przetargami i ofertami, a więc wybrana wg przejrzystych kryteriów” (z komunikatu MKiS). Owszem, odbędzie się przetarg. Trudno się jednak łudzić, że ktokolwiek, poza Porozumieniem Wydawców, ma szansę go wygrać. Choćby dlatego, że w skład tej wydawniczej koalicji wchodzą niemal wszystkie oficyny (obecnie 29) publikujące książki dla dzieci i młodzieży. Poza Porozumieniem pozostaje tylko kilka wydawnictw, a i one skłaniają się, po ministerialnych rewelacjach, do uzupełnienia składu czarnego konia nieogłoszonego jeszcze przetargu. Krótko mówiąc – z „Kanonem” nie ma kto konkurować.

Bez wątpienia Porozumienie Wydawców dysponuje wieloma atutami. Oto one:

1. Posiadanie praw do publikacji klasyki oraz poczytnych nowości dla dzieci i młodzieży oraz prawa do ich tłumaczeń w przypadku literatury obcojęzycznej.

2. Posiadanie praw do ilustracji większości znanych rysowników (obecnie ważą się losy ilustracji Jana Marcina Szancera, dysponujący prawami wydawca jeszcze nie przystąpił do Porozumienia).

3. Współpraca grona ekspertów w dziedzinie literatury dziecięcej (m.in. J. Papuzińskiej).

4. Zorganizowanie publicznej, ogólnonarodowej debaty z udziałem krytyków i wydawców literatury dziecięcej (na łamach „Gazety Wyborczej” w jej wersji papierowej i internetowej) na temat zawartości „Kanonu Książek dla Dzieci i Młodzieży”.

5. Doświadczenie – pomysłodawcy kanonu dziecięcego to praktycznie ci sami ludzie, którzy stworzyli „Kanon na Koniec Wieku” – nienaganną pod względem edytorskim serię klasyki literatury współczesnej. Jedyną wadą tego cyklu są dość wysokie ceny.

Porozumienie spełnia wszelkie wymogi stawiane przez ministra kultury w jego komunikacie o wyprawkach. Można wręcz odnieść wrażenie, że komunikat był pisany na podstawie walorów propozycji Porozumienia Wydawców. Jeden z inicjatorów „Kanonu” Piotr Dobrołęcki, którego zapytałam, czy jego projekt nie stał się inspiracją ministerialnego pomysłu o wyprawkach nie tylko nie zaprzeczył, ale i sprostował moje informacje – minister popiera pomysł klasyki literackiej dla najmłodszych od chwili rozpoczęcia akcji, czyli od 13 września.

Życzliwe poparcie jest niewątpliwe. Dzięki ministrowi Waldemarowi Dąbrowskiemu książki z „Kanonu” zyskają międzynarodową promocję: patronat MKiS oznacza m.in., że seria będzie kluczowym punktem programu polskiego wystąpienia podczas Międzynarodowych Targów Książki Dziecięcej w Bolonii w kwietniu 2003 r. Polska wystąpi jako gość honorowym tej imprezy, zaś na stanowisko pełnomocnika ministra d/s organizacji polskiego wystąpienia został powołany Andrzej Nowakowski, prezes Polskiej Izby Książki patronującej „Kanonowi”.

Czy ktoś ma jeszcze wątpliwości co do intencji ministra i jego planów wobec serii Porozumienia Wydawców? Chyba nie. Skąd zatem zawoalowane, wielostopniowe wprowadzanie informacji o wyprawkowym kanonie i jego wydawcy? Po co opowieści o przetargach i regułach rynkowych? Co jest motywem dość w gruncie rzeczy beztroskiego mydlenia ludziom oczu – obawa przed podejrzeniami o skok na kasę czy konieczność sprostania wymogom ustawy o zamówieniach publicznych? Czyżby dotacja celowa w wysokości kilku milionów złotych mogła wywołać głośne sprzeciwy i wzbudzić podejrzenia o korupcję? 3 miliony – niby nic, ale na buzkowego ministra kultury Kazimierza Ujazdowskiego posypały się gromy już przy wydatku 200 tys. zł na nietrafioną kampanię odbywającą się pod hasłem „Nie zrywaj z kulturą. Żywa kultura wzbogaca nie tylko jogurt”.

Promocja czytania czy serii wydawniczej?

Pytanie, co w przypadku wyprawek dla noworodków będzie promowane, wydaje się dość zasadne. Minister wyjaśnił, że chodzi o nakłonienie rodziców do głośnego czytania dzieciom. „Tego typu doświadczenia były już wprowadzone w innych krajach europejskich np. w Anglii i udowodniły jak duże korzyści osiąga się wówczas, kiedy czytanie dziecku jest stałym elementem obyczaju domu rodzinnego” – czytamy w komunikacie. W tym przypadku będziemy mieli do czynienia również (jeśli przetarg wygra Porozumienie Wydawców) ze spektakularną promocją konkretnej serii wydawniczej. Ponad milion gratisów rozdanych w ciągu 7 miesięcy! Takiej akcji Polska jeszcze nie widziała.

Inne koszty

Ano właśnie – przecież będą i takie. Przede wszystkim książki muszą jakoś dotrzeć do odbiorców. Zatem konieczne będzie znalezienie dystrybutora, miejsc magazynowych (wyprawki mają być wręczane podczas wydawania aktów urodzenia, a urzędy nie dysponują nadmiarem powierzchni) i zatrudnienie fachowej obsługi logistycznej (obliczenie dokąd ile kompletów wyprawek wysłać – oto wyzwanie dla eksperta!).

Sensowność akcji

Dyskutować by na ten temat można było długo. Minister powołuje się na doświadczenia innych krajów europejskich, ale konkretnych danych nie przytacza. W programie 3 Polskiego Radia, w audycji Kuby Strzyczkowskiego „Za a nawet przeciw” (z 18 listopada br.) zaledwie 17% słuchaczy poparło pomysł Waldemara Dąbrowskiego. W wątku poświęconym wyprawkom na grupie dyskusyjnej pl.soc.dzieci nie pojawiła się ani jedna opinia pozytywna dla tej inicjatywy. Rodzicom nie podoba się m.in. to, że nie oni mieliby wybierać swojemu dziecku lektury.

Wartość głośnego czytania dzieciom jest bezdyskusyjna, a pomysł „Kanonu Książek dla Dzieci i Młodzieży” pyszny i wart promowania w każdym medium. Natomiast w kraju, w którym poziom bezrobocia sięga 20%, książka jako wyprawka dla noworodka wydaje się czystą kpiną. Za równowartość tego prezentu niektóre polskie rodziny muszą przeżyć cały tydzień. Obcina się zasiłki porodowe, zmniejsza wydatki na pomoc społeczną, zamyka się świetlice osiedlowe i kluby, likwiduje biblioteki bądź pozbawia je funduszy na zakup nowości, tymczasem minister kultury chce „sprawiedliwie” obdzielić książkami zarówno tych, których na nie stać bądź nie, ale i tak je kupią, ponieważ nie potrafią bez nich żyć, jak i tych, którzy książek w domu nie mają i raczej mieć nie będą, bo nie chcą. Porównywanie się dziś do Anglii wydaje się niesmaczne, a przynajmniej nie przystające do sytuacji. Może lepiej by było rozdać fundusze zarezerwowane na wyprawki bibliotekom i punktom bibliotecznym (jest ich w Polsce raptem 30 tys.) i niech one zadecydują, jakie książki kupić dla swoich czytelników? Będą to pieniądze na pewno dobrze zainwestowane.
komunikat MKiS
projekt budżetu państwa na rok 2003
Cała Polska czyta dzieciom – strona Fundacji ABCXXI
Strona „Kanonu na Koniec Wieku”

Magdalena Walusiak