Któryż czytelnik nie pamięta pytania wżerającego się pazurami w duszę podczas lektury wyjątkowo erudycyjnej: DLACZEGO?! DLACZEGO UMYKA MI TEN KONTEKST??? Za mało książek przeczytanych, za słabo zgłębione, pamięć nie ta, co u niegdysiejszych czytelników, którzy całe ustępy ukochanych dzieł znali na pamięć! Gdybyż można było wynająć “murzynów” do czytania, zamknąć ich w bibliotece (pewnie, że pomysł to nienowy), choćby i zapłacić, ale wchłonąć potem ich wiedzę, zabsorbować ten czas nad stronami arcydzieł spędzony, by móc odczytywać i pojmować subtelne aluzje, lekkim lecz tradycją przesiąkniętym piórem naniesione na papier!
Mrzonki. Każdy wie tyle, ile wie i tyle odczyta, na ile mu pamięć, erudycja i zdolność kojarzenia słów i faktów pozwolą.
Intertekstualność. Słowo przeklęte i błogosławione. Wpędza w kompleksy, prowokuje do sięgania po kolejne tomy i zapewnia rozkosze gry w skojarzenia, budowanie nowych sensów i paradoksów – ulubioną walkę rozgrywającą się pomiędzy autorem, dziełem a czytelnikiem.
Takie przyjemności, wyzwania i rozterki duchowe dopadły mnie po odczytaniu ostatniego zdania powieści Arturo Pereza – Reverte Klub Dumas. Książka jest istną orgią tekstów, kontekstów, nawiązań i pułapek lekturowo – drzeworytowych. Tak, to nie pomyłka, grafiki – poza wątkami i motywami literackimi – są istotnym elementem literackiego rebusa, jakim jest powieść Pereza. A i sama forma literacka to wyjątkowo rozbuchany stwór: tryska strukturą nawiązującą do historii łotrzykowskich, powieści przygodowej, awanturniczej, kryminalnej, gotyckiej i romansu z dodatkami traktatu o czytaniu i odczytywaniu książek. To jeszcze nie koniec, ale ileż można wymieniać gatunki literackie?
Na szczęście narrator (a właściwie jeden z narratorów), jak gdyby litując się nad czytelnikiem, utożsamia się z nim w bólu uwikłania w teoretycznoliterackie manowce i rozgrzesza z zagubienia w nadmiarze poetyk: “Po tylu książkach i filmach, po poznaniu tylu poziomów lektury, prawie nie sposób było stwierdzić, czy przed tobą leży oryginał, czy kopia, kiedy gra luster odbija obraz rzeczywisty, kiedy odwrócony, a kiedy ich połączenie. I jakie intencje przyświecają autorowi.”.
Z drugiej strony jednak pisarz też zostaje rozgrzeszony, a winą nadinterpretacji obarcza się… czytelnika: “Dzisiaj nie ma już niewinnych czytelników. Każdy podchodzi do czytanego tekstu z własną perwersją. Czytelnik jest tym wszystkim, co sam przeczytał wcześniej, plus to, co obejrzał w kinie i w telewizji. Do informacji dostarczonej mu przez autora dodaje swoją”.
Ot, diabelskie nasienie. A może igraszka szatana? Nie da się ukryć, że Lucyfer jest z powieścią Pereza wyjątkowo silnie związany. Zerka z niemal każdej stronicy. Ale może to tylko moje czytelnicze złudzenia? W końcu “każdy czytelnik ma takiego diabła, na jakiego sobie zasłużył”…
MUZA S.A. 1998-2002
Arturo Perez Reverte: Terytorium Komanczów
Arturo Perez Reverte: Szachownica flamandzka
Arturo Perez Reverte: Ostatnia bitwa templariusza
Magdalena Walusiak