Co robi Amerykanin w Paryżu? Tęskni za porządną pizzą i bezpieczną jazdą ulicami wielkiego miasta. A jeśli jest artystą, to także za brakiem baroku, którego nie da się odróżnić od rokoka, nawet jeśli wykłada się w amerykańskiej szkole teorię malarstwa.

Powyższe zdania są oczywiście nieco złośliwym uproszczeniem, generalnie jednak Niedobre miejsce to zapis zderzenia amerykańskiej mentalności ze “starokontynentalną” rzeczywistością. Trzeba tu jednak dodać – rzeczywistością sprzed blisko 50. lat, kiedy jeszcze nie w każdym większym mieście europejskim stał McDonald’s, młodzież nie posmakowała wolności dzieci-kwiatów, a różnice między Amerykaninem i Europejczykiem były bardziej uderzające.

Wharton nie pokusił się o głębszą analizę tych różnic. Głównym tematem miała być – i jest – postępująca demoralizacja młodego, zdrowego Amerykanina pod wpływem europejskiej, a konkretnie – paryskiej, codzienności. Mamy zatem do czynienia z powieścią z tezą, nie pierwszą i zapewne nie ostatnią w dorobku pisarskim Whartona. “Niedobry” Paryż nie tylko nie daje żadnemu z dwojga bohaterów-jankesów spełnienia i szczęścia, po które przyjechali do Europy. Miasto, niczym wampir, wysysa z nich intelektualną i artystyczną potencję (inną – wręcz przeciwnie) i rozregulowuje moralne hamulce, które w Stanach Zjednoczonych działały bez zarzutu. Całość zamyka dobitne, moralizatorskie zakończenie, dość zresztą pikantne, jeśli weźmiemy pod uwagę fakt, że autor sam od lat mieszka i tworzy w Paryżu…

Wharton oddaje głos swoim bohaterom – niczym w Tacie poznajemy te same sytuacje widziane na przemian oczyma różnych osób. Taki sposób prowadzenia narracji jest dosyć atrakcyjny i dla pisarza, i dla czytelnika – poprzez kilka subiektywnych opisów pozwala zobiektywizować, przynajmniej do pewnego stopnia, fakty, a dodatkową frajdą jest odsłanianie drugiego dna fabuły poprzez zdradzanie niejawnych dla niektórych bohaterów-narratorów wydarzeń. Szkoda, że autor bawił się jednocześnie w tasowanie chronologii – to temporalne zamieszanie nie jest niczym umotywowane, nawet zmianą opowiadacza. Smaczna anegdota traci zatem na dynamice i klarowności, a całość sprawia wrażenie przeoczonego w trakcie sprzątania bałaganu w łazience.

Olbrzymią zaletą jest za to brak nachalnego, wręcz łopatologicznego w ostatnich powieściach Whartona, moralizatorstwa. Owszem – teza zostaje udowodniona, za to czytelnik nie jest częstowany zbyt wieloma wywodami o wyższości uczciwego życia nad nieuczciwym. Autor koncentruje się na opowiadaniu całkiem zgrabnej historii o niespełnionych marzeniach, o ludzkich słabościach i o Edenie, który okazał się co najmniej czyśćcem, choć – z drugiej strony – był źródłem doświadczeń, które pomogły Ninie i Clyde’owi dorosnąć.

W gruncie rzeczy Niedobre miejsce to niezła, popularna powieść obyczajowa. Zaś lekturę może urozmaicić wyszukiwanie smaczków chyba przez autora niezamierzonych, takich jak amerykańska tęsknota za “prawdziwą” pizzą, czy niechęć do historii sięgającej dalej niż poza obecny wiek…

Magdalena Walusiak