Zadziwiającą wizję programów telewizyjnych przedstawili dzisiaj znani skądinąd polscy reżyserzy filmowi. Otóż zdaniem Wajdy, Zanussiego i Kawalerowicza, w Polsce powinno pojawić się prawne ograniczenie widowisk typu reality show (Big Brother, Dwa Światy, Amazonki, Agent itd.). Zdaniem kwiatu filmu polskiego programy te są “coraz drastyczniejsze, wystawiają na sprzedaż coraz intymniejsze strefy życia, wulgaryzują to co powinno być najbardziej pilnie strzeżone, wciągają coraz młodszą, moralnie bezbronną widownię”.

Wielkiej trójce wtóruje Jarosław Seliin z Krajowej Rady Radiofoni i Telewizji, wyciągając z szafy argumenty pochodzące z tak cywilizowanych krajów jak Turcja w której wyłączono nadajniki stacji emitującej “zakazane treści”. Jak widać lata życia w komunizmie zostawiły na tyle trwałe zmiany chemiczne w co poniektórych mózgach, iż powrót cenzury jest kwestią czasu. Pod osłona obrony wartości moralnych dąży się bowiem do nałożenia knebla na “niskie instynkty i gusta”. A to jak powszechnie wiadomo jest nierealne, tak bowiem jak nie udało się przez blisko 50 lat zniszczyć do końca kultury, sztuki i wysokiej próby literatury i poezji, tak zarazem nikłe są szanse na ogólno globalny zakaz żucia gumy, które samo w sobie jest niskie i niesmaczne dla sporej grupy ludności, ale jednak przyjeło się i nikt nic na to nie poradzi.

Zakazy mają bowiem to do siebie iż na ogół wywołują reakcje przeciwną do zamierzonej, a gustów społecznych nie da się wyrabiać na ich bazie. Dziwnym jest dla nas fakt, iż bądź co bądź przedstawiciele inteligencji naszego kraju, zaczynają się bawić w mentorów i cenzorów gustów społecznych, nie czując przy okazji faktu iż popełniają grzech pychy. Jakim bowiem prawem wypowiadają się w kwestiach dotyczących sporej grupy ludności własnego kraju?

Czy dyskusyjne wyniki oglądalności polskich filmów w ostatnich latach są wystarczającą przepustka do tego typu zachowań? Nie sądzę, tym bardziej że sporą zasługę w powstawaniu filmów reżyserowanych przez protestujących reżyserów maja stacje telewizyjne, których dochody nie pochodzą z transmisji obrad sejmu i senatu, a właśnie z przyziemnych i niskich seriali i wszelkiego rodzaju teleturniejów, konkursów i innych ludycznych rozrywek.

Z jednej strony rodzi się pytanie, czy poziom filmu polskiego w ciągu ostatnich lat wzniósł się tak wysoko, że zapomnieć należy o pochodzeniu pieniędzy na mega produkcje, oglądane głównie przez wycieczki szkolne?

Z drugiej zaś strony powraca jak bumerang sytuacja z przed paru lat, kiedy na Psy Pasikowskiego do kin waliły tłumy (bez żadnej praktycznie reklamy), a Andrzej Wajda zadziwiony tym stwierdził że “widocznie Pasikowski wie więcej o polskiej publiczności niż on sam”. Przy całym szacunku do niedawnego zdobywcy Oscara, ale rodzi się podejrzenie że przez te parę lat niczego się o publiczności nie dowiedział.