To najukochańsza książka mojej córki. Czytanie wybranych przez nią wierszyków tuż przed snem jest naszym wieczornym rytuałem od wielu tygodni. Inne książki mogą w tym momencie nie istnieć, choć w ciągu dnia Małgosia przegląda z ciekawością niemało mniejszych lub większych tomików i gazet. Ale zaśnięcie bez spotkania z tym obszernym wyborem wierszy absolutnie nie wchodzi w grę. Moja córka ma półtora roku i sama potrafi wymówić zaledwie kilka słów…

Wśród wyrazów używanych przez Małgosię są m.in. „koc” (kiedy po położeniu do łóżka chce być przykryta kołderką), „Baubo” (czyli Bambo), „alo, alo” („Halo! Halo!”, ciąg dalszy brzmi, gdyby kto nie wiedział, brzmi „tutaj ptasie radio w brzozowym gaju”) oraz „ecie” (jeszcze). To ostatnie pojawia się zazwyczaj po zakończeniu wierszyka, który w danym momencie akurat szalenie się Małgosi podoba i chciałaby usłyszeć go ponownie. I znowu. I jeszcze raz. Czasami jest tych razy kilkanaście:-)

Fakt – niekiedy mam dość i po przeczytaniu Ptasiego radia po raz piąty w ciągu dziesięciu minut próbuję sprytnie odwrócić kilka stron hurtem. Nie da się – podkówka na twarzy mojej córki powtarzającej zdecydowanie „ecie” każe mi natychmiast wrócić do porzuconego i wyczerpującego wierszyka. A czytanie dziecku jest i powinno być wyczerpujące. Nie ma mowy o bezdusznym odklepywaniu tekstu. Albo, szanowny rodzicu, staniesz się rewelacyjnym lektorem, który w dodatku będzie się wykazywał inwencją dźwiękonaśladowczą, albo zanudzisz dziecko okrutnie. Ma być wesoło, wariacko, niezwykle i wzruszająco!

Dlatego czytanie Ptasiego radia to ciężka harówa. Udawanie najpierw ptasiego spikera, później roztrelowanego słowika, wkurzonego wróbelka, zacietrzewionej kukułki, a wreszcie wykonanie finałowej awantury ściągającej gromadzie skrzydlatych na karki ptasią policję to zadanie godne mistrza świata, którym po prostu nie wypada nie zostać:-)

Historyjka o ptaszkach, które nie mogły się dogadać, to od kilku dni ulubiony wierszyk Małgosi. Takich ulubionych było już parę i zazwyczaj były one „powerplayami” przez kilka, czasami kilkanaście, a nawet kilkadziesiąt dni. Okres Murzynka Bambo trwał przez dobre 2 miesiące i przez ten czas, niemal dzień w dzień, czytałam córce ten wierszyk czasami po 20 razy pod rząd! Miałyśmy też epokę Kotka (tego, co to już pustą ma miseczkę), przy którym moja córka szczerze się wzruszała, erę Kaczki Dziwaczki śpiewanej do muzyki z filmu Akademia pana Kleksa, czasy Czarnego barana (też wyłącznie w wersji śpiewanej), okres Na straganie. W międzyczasie względami dziewczynki cieszyły się m.in. teksty: o małpie w kąpieli, o katarze męczącym Katarzynę i całe miasto (apsi! – powtarzała w kółko Małgośka, kiedy zwiedzałyśmy Targi Książki), o chorującym kotku, zimie złej, buchającej lokomotywie (buch, buch i już wiem, o który wierszyk chodzi) i wiele innych.

Ano właśnie – to, że książka Wśród serdecznych przyjaciół jest właśnie tą jedną jedyną nadającą się do zabrania do łóżeczka bierze się przede wszystkim stąd, że moja córka zawsze potrafi w niej znaleźć tekst, który pasuje akurat do jej nastroju, upodobań i potrzeb estetycznych. Lekturę zaczynamy często od… nazywania zwierząt na okładce. Jest tam m.in. „kotekotekotek”, „mapa” (małpa) i „kokoko” (kogut). Potem już wertujemy księgę zawierającą około 200 wierszy – od Krasickiego poprzez Goethego, Fredrę, Mickiewicza, Puszkina, Jachowicza, Konopnicką, Porazińską (oj, szkoda troszkę, że Psotki i śmieszki nie zmieściły się w tej antologii), Brzechwę, Tuwima, Chotomską i wielu innych po Grochowiaka. A po drodze spotykamy niejeden wierszyk ludowy. I moc ilustracji, które często powodują, że Małgosia zatrzymuje się na konkretnej stronie. Gdy tylko przestaje przewracać kartki, zaczynam czytać tekst, przy którym akurat się zatrzymałyśmy. Wtedy bywa różnie – albo się podoba i zostajemy, albo po pierwszych 2-6 wersach jedziemy dalej. Nie zmuszam dziecka do słuchania wierszyka do końca – to moja córka decyduje, czego chce słuchać. To jej czas, jej lektura, jej autonomiczny wybór. A ja – często na tym korzystam. Iluż wierszy zdążyłam się ostatnio nauczyć na pamięć! Przypomniałam sobie sporo klasyki i odkryłam zapomniane cytaty.

Co decyduje o wyborach Małgosi? Często – melodia i rytm wiersza oraz to, że można się nim pobawić, wcielając się w różne role. Ważne jest to, czy w wierszyku występują słowa znane dziecku (na przykład „mama” w Murzynku Bambo). A przecież z każdym nowopoznanym utworem jest ich więcej. Liczą się onomatopeje, wykrzykniki, pytania – zmienna intonacja najwyraźniej pomaga zatrzymać dziecięcą uwagę. Ostatnio odkryłyśmy również możliwości bawienia się słowami i ilustracją jednocześnie – przy wierszyku o rzepce można pokazywać po kolei kto na kogo upadł (swoją drogą – ilustrator musiał upaść na głowę – zupełnie zlekceważył prawa fizyki i tekst wierszyka!!!!), zaś ostatni wers – „a na ostatku kawka na trawkę” wywołuje nieodmiennie wybuch dziecięcego śmiechu.

Podczas tych paru miesięcy wieczornego czytania (wcześniej zabawiałam córkę czytając jej wierszyki podczas posiłków – działa! Jadła aż miło!) poznałyśmy może 20% książki (ja – na pamięć), zatem na długo nam jeszcze wystarczy. Moim ulubionym wierszykiem nieodmiennie pozostaje Lokomotywa w polko-polskiej wersji dwulatka:

Toi na tati koleja,

cieja omoma i pom ej pyja,

tusta oija.

Toi i hapie,

toi i mucha,

zaj z oajec jej bucha bucha.

Cierpliwie czekam na nowy przekład autorstwa mojej córki.

Wśród serdecznych przyjaciół.

Najpiękniejsze wiersze dla dzieci

Wybór i wstęp Maciej Cisło

Prószyński i S-ka, 2001

wodnica