Julia chciała zostać po studiach w Warszawie, ale dała się namówić swoim bogatym rodzicom na powrót do rodzinnego Włocławka. Do niewielkiego miasta, w którym co czwarty dorosły mieszkaniec nie ma pracy. Którym trzęsą chamowaci dresiarze i peerelowscy dorobkiewicze. W którym szczytem marzeń jest pensja 800 zł miesięcznie dla osoby z niezłymi kwalifikacjami, czyli tyle, ile zarabia Julia. Cholera. I jak tu żyć – bez wielkomiejskiego towarzystwa, z szefem antyfeministą, bez szans na wygranie castingu na rolę Ligii w Quo vadis? Na szczęście na horyzoncie pojawia się skomplikowana afera finansowa…

Po drugiej powieści można już co nieco powiedzieć o sposobie konstruowania fabuły przez Irenę Matuszkiewicz. Gry nie tylko miłosne to połączenie niezwykle pokręconego romansu w stylu Hilary Norman, bardzo polskiej obyczajówki z zarysowanym kapitalnymi maźnięciami pióra kolorytem lokalnym oraz kryminału, w którym sprawiedliwość wcale nie ma zamiaru zwyciężyć.

W recenzji Agencji Złamanych Serc, pierwszej powieści pani Ireny, cieszyłam się, że w osobie Matuszkiewicz objawiła się na polskim rynku literatury popularnej następczyni Joanny Chmielewskiej. Przyznaję ze skruchą – myliłam się. Poczucie humoru, bardzo zresztą odmienne, obsadzanie w rolach głównych damskich bohaterek oraz kryminalno-sensacyjno-romansowa fabuła to trochę za mało, by porównywać twórczość obu pań.

Chmielewska w swoich powieściach zmyśla, aż się kurzy i świetnie się przy tym bawi, nierzadko razem z czytelnikiem. Nie koloryzuje tylko wtedy, gdy bierze na warsztat światek kasyn i wyścigów. O! Wtedy pozwala sobie na ognistą publicystykę wymierzoną w hałastrę psującą hazardzistom, a jej przede wszystkim, zabawę. Jedna z powieści stała się nawet przyczynkiem do wieloletniej kłótni pisarki ze środowiskiem toru służewieckiego i, o ile wiem, od tej pory noga Chmielewskiej na warszawskich wyścigach nie postała. Poza tym autorka Lesia ma raczej w nosie wierność polityczno-społecznym faktom (nie licząc gazetowych ogólników), a skupianie się na obyczajowych detalach i pojedynczych bohaterach z ich charakterkami zdecydowanie wychodzi na dobre jej pisarstwu.

Inaczej jest z Ireną Matuszkiewicz. Autorka Gier nie tylko miłosnych zna środowisko swojego rodzinnego Włocławka, Torunia i okolic od podszewki – pracowała w mediach lokalnych jako reporterka i funkcjonowanie małomiasteczkowych gangów, pseudospółek, mechanizmy produkowania bankrutów i zarabiania na tym nieprawdopodobnych pieniędzy zna znakomicie. Polska ostatnich lat to u Matuszkiewicz koszmarne, zabałaganione państwo, którym rządzą zakulisowo cwani lokalni biznesmeni, szefowie gangów i dorobkiewicze. Ludzie uczciwi mogą albo poddać się bez walki i dać sobie spokój z realizowaniem prywatnych planów biznesowych, albo zrezygnować z uczciwości, by pokonać przestępców ich własną bronią. Pod warunkiem, że będą przy tym dość cwani, aby ukryć, kto za ich własnymi przekrętami stoi. Bynajmniej nie chodzi o strach przed wymiarem sprawiedliwości. Wymiar ten, podobnie jak sprawiedliwość, w świecie opisywanym przez Matuszkiewicz jest jedną wielką fikcją.

Wizja ponura, ale porażająco prawdziwa. Na osłodę Matuszkiewicz serwuje w finałach obu swoich powieści happy end z Marszem Mendehlsonna w tle. Ale to tylko taki miły akcent wieńczący wątek romansowy. Dla innych wątków happy endów nie ma…

Irena Matuszkiewicz: Gry nie tylko miłosne

Prószyński i S-ka, 2002

Magdalena Walusiak