“Mój lśniący miecz i ma ręka sprawują sąd.

Dokonam zemsty na mych wrogach.

I odpłacę tym, którzy mnie nienawidzą!

O Panie! Posadź Mnie po prawicy swej i zalicz mnie w poczet swoich świętych.”

Święci z Bostonu to lekko ironiczna, tarantinowska komedia sensacyjna utrzymana w konwencji religijnej modlitwy, która swoim czarnym dowcipem nawiązuje do kultowych filmów typu Pulp Fiction, Urodzeni mordercy czy Porachunki. Debiutujący w roli scenarzysty i reżysera Troy Duffy, jeszcze nie tak dawno zwykły barman z podłego baru w Los Angeles, otworzył sobie nim wrota do fabryki snów.

Patent na fabułę Świętych… jest bardzo prosty i czytelny, dzięki czemu film ogląda się łatwo i przyjemnie. Sprawna realizacja powoduje, że całość trzyma w napięciu.

Dwaj bracia Mac Manus, irlandzcy katolicy (Norman Reedus i Sean Patrick Flanery), na co dzień z zamiłowaniem oddający się pracy w rzeźni, postanawiają – jako samozwańczy wybrańcy Boga – pozbyć się wszechogarniającego zła i zaprowadzić porządek na ulicach Bostonu. Napaść mafii rosyjskiej na bar jest znakomitym pretekstem do tego. Mafiozi dostają ostro (dosłownie!) w tyłek, na co oczywiście nie mogą pozostać obojętni. Ostatecznie zwłoki Rosjan znajduje policja. Na miejscu zbrodni pojawia się agent FBI Paul Smecker, postać niebywała, ekscentryczny, genialny śledczy o homoseksualnych skłonnościach. Charyzmatyczny stróż prawa, słuchający podczas pracy arii operowych, który tropienie śladów czyni mistrzowskim ceremoniałem, natychmiast odkrywa, że zabójstwo nie ma nic wspólnego z mafijnymi porachunkami.

Tymczasem uzbrojeni po zęby “święci bracia mściciele” planują już kolejne krwawe sądy, a trzeba zaznaczyć, że podobnie jak Urodzeni mordercy mają po swojej stronie opinię publiczną i media. Wszyscy w Bostonie zdają sobie sprawę, że w dzisiejszych czasach krucjata Irlandczyków jest jedynym sposobem na zahamowanie rosnącego bezprawia: “układ jest prosty – zły człowiek to martwy człowiek”

Troyowi Duffy’emu lekką ręką udaje się w Świętych… budowanie napięcia i mnożenie zagadek. Mimo bardzo łatwo rozpoznawalnych nawiązań do Pulp fiction, Wściekłych psów Tarantino czy nawet do Siedem film nie jest kopiowaniem cudzych pomysłów. Wyraźnie widać, że kultowe filmy są świetną inspiracją do nowatorskich rozwiązań reżysera – często dużo odważniejszych i bardziej zaskakujących niż w oryginałach. Nagłe zwroty akcji, przeniesienia w czasie i paradokumentalne refreny żywcem wyjęte z telewizyjnych wiadomości sprawiają, że film pochłania na dobre dwie godziny.

Sprawiając wrażenie bardzo prostego i łatwego do przewidzenia, zaskakuje przewrotnością najlepszych scen. Napady, morderstwa, strzelaniny, których w kinie było już przecież miliony okazują się nowatorskie i oryginalne. Nie można nie wspomnieć raz jeszcze o mistrzowskiej roli Williama Dafoe, który jako agent FBI okazuje się równie genialny, co Gary Oldman jako Norman w Leonie zawodowcu. Jego rola to prawdziwy marstersztyk – nie tyle do zwyczajnego oglądania, co do podziwiania.

Święci z Bostonu spodobają się z pewnością tym, którzy lubią to samo kino, co Troy Duffy, jeden z bardziej interesujących debiutantów ostatnich lat.

reżyseria: Troy Duffy

Obsada:: Willem Dafoe, Sean Patrick Flanery, Norman Reedus, David Della Rocco, Billy Connolly

USA/1999

>Kamila Rokicka