Minimal Bros: Jak się pani czuła, kiedy się pani dowiedziała, że jest pani polską Helen Fielding?

Barbara Kosmowska: Na pewno byłam bardzo zdumiona, zaskoczona tym, co mnie spotkało. Nie sądziłam, że sukces może aż tak bardzo ucieszyć. A – co najważniejsze – nawet kiedy szłam po nagrodę, byłam przekonana, że to jakieś małe nieporozumienie i na pewno stanę się ofiarą qui pro quo, które w życiu tak bardzo lubi się trafiać. Zaraz potem zdałam sobie sprawę, że jest to pewnego rodzaju wyzwanie, pewna gra, której trzeba sprostać. I, dziwna sprawa, kiedy stałam w blasku reflektorów, to nie chciało mnie za nic opuścić przekonanie, że to jest właśnie jedna z tych chwil, kiedy szczęście siedzi przy stole, a nieszczęście śpi obok w łóżeczku i w każdej chwili może się obudzić, ziewnąć szeroko i kiwnąć na mnie palcem.

Minimal Bros: A nie jest trochę stresujące to, że mówi się teraz o pani “polska Helen Fielding”, a o bohaterce pani powieści, Wandzie, “polska Bridget Jones”? Przecież pani jest Barbarą Kosmowską, a Wanda jest Wandą?

Barbara Kosmowska: To mnie nie drażni, ponieważ startując w tym konkursie postanowiłam zachować się trochę przekornie z literackiego punktu widzenia i stworzyłam bohaterkę zupełnie inną niż Bridget. Paradoksem był zatem poniekąd mój udział w konkursie, ponieważ pomysł na książkę wyrósł raczej z buntu przeciwko adaptacji angielskiej bohaterki w naszej świadomości narodowej, aniżeli z chęci napisania kolejnej książki, która opowiadałaby w podobny sposób o podobnych problemach. Dlatego w trakcie pisania śmiałam się, że chyba niezupełnie mieszczę się w konwencji. Mogę nawet powiedzieć, że nie do końca ufałam jurorom, że odczytają moje spojrzenie na sprawę literackiego wizerunku naszej polskiej panny Jones. Tym większe było moje zdumienie i tym większa radość, kiedy potwierdzili werdyktem, że akurat takie myślenie było dla nich również ważne.

Minimal Bros: Krótko mówiąc – napisała pani pracę nie na temat?

Barbara Kosmowska: Właśnie tak. Ale sądzę, że nie odeszłam na tyle od pewnych wymagań konkursowych, aby pracę całkowicie zdyskwalifikować. Nie jest też tak, że ja nie lubię angielskiej Bridgetki. Podobnie jak większość kobiet darzę ją dużym sentymentem, patrzę na nią z macierzyńską radością i wyrozumiałością. Chciałabym mieć taką córkę, z takimi właśnie problemami, ale rozejrzałam się wokół i zobaczyłam, że właściwie takich córek jeszcze w Polsce nie ma. Może kiedyś będą.

Minimal Bros: Znam sporo polskich kobiet mieszkających na przykład w Warszawie, które mówią “Bridget Jones to ja!” bardzo zdecydowanie.

Barbara Kosmowska: Czyli są te córki? A ja je przespałam! Za moich czasów one się nie pojawiały zbyt często. Teraz pewnie weszły ostro, na wysokich obcasach, na kobiecy rynek, ale chyba nie można zapomnieć o tych kobietach, które również chciałyby osiągnąć niezależność, pomimo że zestarzały się w momencie, kiedy taki wzorzec jeszcze nie obowiązywał. Kiedy Anglia rozczytywała się w przygodach dorastających jeszcze wtedy Bridget Jones, nasze polskie kobiety uczestniczyły w nabożeństwach, zajmowały się kuchnią, wieczorami odwiedzały znajomych i robiły wszystko, co zaplanował skomplikowany regulamin takiego archetypu rodzinnego.

Minimal Bros: Pewne elementy pani rzeczywistości prywatnej weszły do powieści: pierwowzory osób, sytuacji, a nawet funkcja kuratora sprawowana przez bohaterkę-narratorkę. Pani również jest kuratorem społecznym. Nie boi się pani, że teraz wszyscy znajomi, którzy tę książkę przeczytają, będą badali: o kogo w tym wątku mogło chodzić?

Barbara Kosmowska: Ależ tak już jest! Mało tego – interpretacja moich znajomych dalszych, bliższych, a nawet nieznajomych sięga zdecydowanie dalej, aniżeli moje wyobrażenia o bohaterach. Dowiaduję się niesamowitych rzeczy na temat różnych postaci. Jestem przekonana, że w głowach ludzi, którzy znają moje bytowskie środowisko, rodzą się najprzeróżniejsze pomysły, aby obdarzać taką rzeczywistą biografią każdego po kolei w tej książce. Trochę mnie to przeraża, ale już się przyzwyczaiłam. Nie dojechałam jeszcze do Bytowa po wielkiej gali, która odbyła się we Wrocławiu, a przywitały mnie smutne spojrzenia koleżanek, które zrozumiały z “Panoramy”, że jestem matką dwóch córek i żoną zdradzającego mnie męża.

Po takim wstępie biograficznym spojrzałam na mojego męża z podziwem, bo nigdy nie podejrzewałam go o takie męskie zajęcia (śmiech). Później już nawet nie dziwiły mnie koeljne komentarze, często telefoniczne, z serii “wiem, kogo miałaś na myśli”. Bardzo mnie to boli. Na szczęście w książce jest notka, która prostuje tego typu podejrzenia, mówiąca, że wszystkie postaci i wydarzenia są fikcyjne. To prawda, że świat, w którym żyję, w jakimś sensie znalazł odbicie w tej powieści, ale to nie jest tak, że żywi ludzie chodzą po stronach mojej książki. To są fikcyjne postaci.

Minimal Bros: W pewnym momencie pani bohaterka zastanawia się nad swoim podobieństwem do Bridget Jones. Dochodzi do wniosku, że łączy je tylko płeć. A co autorka sądzi na ten temat?

Barbara Kosmowska: Myślę bardzo podobnie jak Wanda. Nie wiem, jak to się stało (śmiech). Widzę w tym przypadku także pewną zmianę ról. Gdyby ustawić te bohaterki w jakiś dziejowym pochodzie, można by powiedzieć, że to właśnie Bridget Jones jest pierwszą kobietą. Ona osiąga pewną stabilizację życiową. Dochodzi do samodzielności, która pozwala jej potem oddawać się bardziej przyjemnościom niż problemom życiowym. Wanda musi przejść całą siermiężną drogę swojego macierzyństwa, aby w pewnym momencie dorównać znacznie młodszej, wyluzowanej i beztroskiej Bridget. Wanda dopiero od momentu, kiedy rozstaje się ze swoim dotychczasowym nieudanym i frustrującym życiem, zaczyna walczyć o to, co młoda Angielka po prostu ma, co posiada, może nie za darmo, ale za to od pierwszej strony książki.

Minimal Bros: A ja odnoszę wrażenie, że łączy je coś jeszcze – pewnego rodzaju niedojrzałość i nieprzystosowanie do rzeczywistości.

Barbara Kosmowska: Tak, ale Bridget Jones z tego nie wyrasta, a Wanda bierze się do roboty.

Minimal Bros: I pani myśli, że jej tak zostanie? To znaczy – czy nie powróci do tego wcześniejszego etapu? Całkowita zmiana po czterdziestce chyba nie jest taka łatwa?

Barbara Kosmowska: Nie zgadzam się. Gdybym myślała, że jest na to za późno, prawdopodobnie zostawiłabym Wandę unurzaną w morzu łez, szukającą w kieszeniach mężowskich spodni kolejnej wizytówki kolejnej specjalistki od kolejnych spraw w życiu jej męża. A tak się przecież nie stało! Piękne i mądre jest to, że kobiety, może właśnie dzięki Helen Fielding i takiej literaturze, wcale nie wielkiej i mądrej, ale popularnej, zaczynają rozumieć, że zawsze można się zmienić.

Minimal Bros: Ostatnio sporą popularnością cieszy się literatura o niedorosłych dorosłych. Jak pani sądzi, czy to jest tak, że w naszej obecnej rzeczywistości ludzie nie potrafią dorosnąć, czy po prostu kiedyś się o nich tak wiele nie mówiło?

Barbara Kosmowska: Myślę, że trochę jedno, trochę drugie. Nasze społeczeństwo zawsze było ambitne, ale zwykle te ambicje kończyły się na nocnych Polaków rozmowach. Byliśmy niedorośli, ponieważ sprzyjały temu różne sytuacje. Walka o byt jako taka nie istniała i można było zostać człowiekiem, który osiągnął już jakiś stopień życiowej edukacji i uznał, że tyle mu wystarczy. Dziś okazuje się, że jednak nie wystarcza. Żyjemy w świecie, w którym nie ma reguł i nie wiadomo, co jest lepsze – spryt czy mądrość, inteligencja czy przedsiębiorczość. Społeczeństwo po raz pierwszy nastawiło się również mocno na komercję i chciałoby być po prostu bogate. A przy okazji zapomina o tym, co było pięknego w tych nocnych Polaków rozmowach.

Te wszystkie czynniki, te nakładające się na siebie przeciwieństwa sprawiają, że jesteśmy bardzo zagubieni, a być niedorosłym, to być zagubionym. Ten świat jest też bardziej światem naszych dzieci, które często są doroślejsze od nas. One wychowują się w śświecie, w którym człowiek zna swoje prawa, a nie tylko obowiązki, w świecie bardzo przyjaznym technicznie i pod każdym innym względem też bliskim młodemu człowiekowi. Młodzi ludzie są u siebie, a my nie. My musimy po prostu z pokorą włożyć tornister mądrości i udać się do szkoły życia po jeszcze parę lekcji.

Minimal Bros: Kiedy znajduje pani czas na pisanie? Jest pani pracownikiem naukowym, wykładowcą, kuratorem społecznym, a także radną. No i jest jeszcze rodzina.

Barbara Kosmowska: Rodzina jest najważniejsza, a w rodzinie najważniejsza jest moja mama, z którą mieszkam i którą się opiekuję. A poza tym… Niestety, często łapię się na tym, że nigdzie nie jestem doskonała. Myślę, że jako radna wypadam najgorzej, ponieważ nie chciałam nią być i zostałam nią ku swojemu zdumieniu. Nie znam się na niczym. Kiedy omawiany jest problem pieczętowania bydła, czytam Orzeszkową i przygotowuję się do wykładów. Wiem, że robię źle, ale jednocześnie wiem, że w sprawie bydła mam do powiedzenia jedno – że nie należy go uśmiercać. Z tym poglądem nie mogę się na forum wychylać, dlatego czuję swoją niedoskonałość polityczną (śmiech) i nieprzystosowanie do obowiązujących reguł i gier.

Na szczęście jestem osobą dosyć pracowitą. Niektórzy nawet widzą we mnie tytana pracy i pytają “jak to robisz?” A mnie głupio jest się przyznać, że najtrudniejszą rzeczą jest dla mnie profesjonalne przygotowanie się do prowadzenia wykładów, które są moim chlebem codziennym. A kiedy piszę książki? Zwykle nocą.

Minimal Bros: Czy zastanawiała się pani nad ewentualną kontynuacją dziejów Wandy?

Barbara Kosmowska: Nie (śmiech). Co nie znaczy, że nie chciałabym napisać kolejnej książki. Mam już nawet kilka stron pewnego pomysłu, który wydaje mi się i ważny, i ciekawy. Myślę o nowej książce i o ważnym dosyć zjawisku – pułapce niezawinionej krzywdy.

Ciągle też wiem, że napiszę kiedyś powieść życia. Zaplanowałam to już bardzo dawno, jeszcze przed napisaniem pierwszej powieści. Znam nawet jej tytuł – będzie brzmiał Cztery sukienki. Uważam, że one znamionują doskonale nasze losy. Ta pierwsza – do chrztu, druga – do komunii świętej, trzecia – do ślubu. Jest jeszcze ta czwarta, najbardziej dramatyczna i w innym kolorze. Tak widzę życie kobiety – przez cztery sukienki, które zmieniamy. Tak samo zmieniamy swoją naturę, czasami spojrzenie na świat. Wyrastamy z pewnych ciuszków i to wydaje mi się bardzo piękne, chociaż i bardzo tragiczne. Sama jestem akurat w takim momencie wiekowym, że wiem, co to znaczy wyrastać ze swoich ciuszków.

Minimal Bros: Nie boi się pani tego, że sama zamknie się pani w szufladce z napisem “literatura kobieca”?

Barbara Kosmowska: Nie, może dlatego, że nie będę nigdy traktować literatury jako swojego zawodu. Nie chciałabym nigdy kłopotać kogoś swoim kolejnym “arcydziełem”, stukać do mocno zamkniętych drzwi wydawnictw i robić z tego sens mojego życia. Chciałabym przeżyć radość, którą mi dano -jestem za nią bardzo wdzięczna. Nie twierdzę, że nie chciałabym pisać dalej, ale na pewno będę jeszcze bardziej wymagająca wobec siebie i jeszcze bardziej zwracać uwagę na to, co piszę. Poza tym odkryłam w sobie rzecz, która mnie nie predestynuje do roli pisarki. Bardzo cierpię, kiedy coś, co komuś proponuję, mu się nie podoba. Ja to rozumiem, ale jest mi tak przykro (śmiech), że czuję, że nie zrobiłam czegoś ważnego i dobrego. Dlatego chyba powinnam robić to, co robię – oznacza to habilitację w ciągu najbliższych pięciu lat. Wiem, że kiedy się tym zajmę, to, jak mówi mój promotor, te literackie zabawy odłożymy na dalszą półkę.

rozmawiała wodnica