ŚMIERĆ raz już zawiesił działalność (w Świecie Dysku ŚMIERĆ jest rodzaju męskiego), tzn. wziął sobie dłuższy urlop, ale przynajmniej załatwił zastępcę (Mort). Nie uchroniło to co prawda Świata Dysku przed metafizyczno-egzystencjonalnym zamieszaniem, ale przynajmniej miało pewne znamiona porządku. Tym razem jednak ŚMIERĆ dostaje odgórne wymówienie. Co gorsza – zostaje skazany na… śmierć. Przed ostatecznym swoim końcem odkrywa, że otrzymał CZAS, który zamierza w takim razie SPĘDZIĆ (ŚMIERĆ mówi zawsze wielkimi literami).
Proszę się nie obawiać, zdradzając te szczegóły nie psuję nikomu zabawy, Czytelnik znajdzie je bowiem już na początku powieści.
Do czego może prowadzić przestój po odejściu ŚMIERCI na przymusowy urlop, a przed powołaniem jego następcy? Wyobraźnia jak zwykle nie zawodzi Pratchetta. Nadmiar życia eksploduje, gdzie może, a także tam, gdzie nie może, umarli cisną się w przedsionkach miejsc wiecznego odpoczynku, a żyjący zostają narażeni na wyjątkowo nieprzyjemne przeżycia.
Oczywiście autor znajduje sobie i tym razem pewien element naszej rzeczywistości, którym się zabawia, który poddaje wariacjom oraz wyjątkowo ostrej krytyce, ukrywanej pod maskami gryzącej ironii i groteski. Wcześniej igrał z motywami szekspirowskimi (Trzy Wiedźmy), staroegipskimi (Piramidy), schematami hollywoodzkimi (Ruchome obrazki), czy atmosferą chandlerowską (Straż! Straż!). Tym razem wziął na tapetę pewne zjawisko naszej cywilizacji, mające z kulturą niewiele wspólnego. Jakie – nie zdradzę, bo autor w życiu by mi tego nie wybaczył. I miałby rację.
Tłumaczenie Piotra W. Cholewy jak zwykle pyszne, zatem zabawy nie zabraknie. A okrutny i nieuchronny danse macabre po raz pierwszy chyba w literaturze został przedstawiony w sposób wyjątkowo wzruszający (w Świecie Dysku! no koniec świata…), a przy tym bez taniego sentymentalizmu. Jak ten Pratchett to robi, że w humoresce fantasy dotyka rzeczy ostatecznych?…
Prószyński i S-ka, 2001
Cykl „Świat Dysku”
Magdalena Walusiak
15 stycznia 2001