Kalamburka to dla miłośników Jeżycjady twardy orzech do zgryzienia. Zagadka. Jeden wielki kalambur. A jednocześnie coś znacznie więcej, choć trudno o definicję, bo to ni pies, ni wydra. Trochę współczesna powieść obyczajowa, ale i historyczna jednocześnie. Niemało w niej chrześcijańskiego systemu wartości, ale jest i bardzo pogańsko pojmowane przeznaczenie. Na dokładkę mamy romans i sagę rodzinną. Po prostu poznański bigos.
W trakcie lektury odnosiłam wrażenie, że Musierowicz napisała swoją książkę trochę na przekór czytelnikom, przyzwyczajonym do jednego schematu jeżycjadowych powieści oraz wbrew przemądrzałym krytykom (a głównie jednej antyborejkowskiej i feministycznej krytykantce Kindze Dunin), którzy zżymają się na idealizowanie rzeczywistości i nieznośną słodycz opowieści z Poznania.
Narracja była wcześniej zbyt jednostajna? A to proszę bardzo, dostaniecie teraz ogląd rzeczywistości z kilkunastu różnych punktów widzenia. Że struktura tradycjonalistyczna? Ha! Zatem zburzmy chronologię i proszę, jaki piękny eksperyment! Kogoś nudzą historyjki o dorastających panienkach, które odkrywają pierwszą miłość? No to ciach – będzie książka o starszej pani, która z czasem młodnieje. Bo czas biegnie w tej powieści w odwrotnym kierunku…
Zadziwiające, jak te, nieskomplikowane w gruncie rzeczy, zabiegi formalne zmieniły perspektywę świata Borejków. Do tej pory kolejne tomy cyklu „dorastały” wraz z czytelnikami i opisywały zmiany następujące w Polsce, a zwłaszcza w Poznaniu – od końca lat 70. do (na początku Kalamburki) Sylwestra 2000 roku. W tym momencie następuje nagły zwrot – w jednym tomie czytelnicy oglądają się wstecz poprzez rok 1993, 1970, 1968, 1956, 1945 aż do roku 1935.
To nie są daty przypadkowe, choć wyrwane z ówczesnej codzienności. Historia ładuje się z butami na ulice i do mieszkań, i nic na to poradzić nie można. Robiła to i w poprzednich tomach Jeżycjady, ale znacznie dyskretniej. W Kalamburce bywa równie natrętna jak przeznaczenie, wykorzystywane przez autorkę do uroczych, a niekiedy wzruszających, psikusów fabularnych. Cudowna zabawa dla czytelników wszystkich poprzednich powieści. A przy okazji znakomita lekcja historii, jedna z pierwszych w polskiej literaturze po roku 1989, którą poprowadzono z takim rozmachem.
14 tom cyklu to wreszcie zakamuflowany (zakalamburkowany?) obszerny wywód wyjaśniający, dlaczego Borejkowie są tacy, jacy są i dlaczego pozostają, mimo pewnej idealizacji, wiarygodni i prawdziwi. Są niedzisiejsi – to fakt, ponieważ ich styl życia i wartości, którymi się kierują, wywodzą się z klasy przedwojennej inteligencji – poznańskiej i kresowej. I niech się śmieją cyniczne feministki. Taką klasę po prostu się dziedziczy.
Kalamburka jest również w pewnym sensie realistyczną baśnią z dobrym i złym początkiem oraz z dobrym i złym zakończeniem. Nic nie może być tylko dobre, bo istnieją ból, starość i śmierć. Nic nie może być tylko złe, ponieważ Borejkowie wciąż żyją, a nowi przychodzą na świat. Strach tylko, że po takim odcinku Jeżycjady może już nie być następnego, a na pewno bardzo trudno będzie stworzyć lepszy…
Akapit Press, 2001
Magdalena Walusiak
16 maja 2001