Z gówniarzami Bohlera łączyła się jednak jeszcze jedna dziwna rzecz, a mianowicie ich zabawki, to one odebrały mi spokój. Te obrzydliwe tojfle, pajęcze, kosmiczne… czas leciał tak szybko, że przez te lata 1 i 2, i 3… i następne nagle pojawiły się całkiem inne zabawki… kręciłem głową nad tą nową generacją, a kiedy rozmawialiśmy o tym z chłopakami, wspominaliśmy swoje dziecięce światy.
Myślę, że te lalki i misie porzucone pod murem niemieckiej ambasady były ostatnimi normalnymi baśniowymi istotami, potem rozwiązał się worek z Atomowymi Galaktycznymi Kościotrupami… wystawy sklepów z zabawkami wyglądały jak reklamy Balu Wampirów… wszędzie wstrętni zakrwawieni zapaśnicy… Nuklearne aseksualne homunkulusy… Czarownice betonowych cel innej galaktyki, a nie to stare dobre ścierwo Baba Jaga, którą Hans i Greta u braci Grimm albo czeskie rodzeństwo Jeník i Mařenka i tak w końcu załatwili, żeby dziecięca dusza doszła do siebie po wszystkich grozach… wspominaliśmy z chłopakami swoje dziecięce zamki i prerie.
W tamtym czasie, zanim miałem nasienie i Psicę, która mnie od niego w dziecięcej niewinności uwalniała, także bawiłem się w świat, wojowałem w niezliczonych bitwach przy pomocy miniaturowych rycerzy i Indian, uczyłem się walczyć, żeby nie zaginąć w Dżungli, przynajmniej nie zaraz… tak samo moi dziadkowie toczyli wieczne boje na podłogach w zamku, przy pomocy złotych żołnierzyków, a na podzamczu choćby przy pomocy szyszek, a wszędzie być może ołowianych… i w tych zabawach dziecięcego świata zwyciężali Czejeni i Arapahowie, ganiali po preriach, kradli konie, podczas gdy nikczemnicy jęczeli przy męczeńskich palach, a nie odwrotnie, a biały rycerz zadawał cios czarnemu, a nie odwrotnie, a kapitan Kormoran ze swoim bratem tygrysem zwyciężał i nie gnił gdzieś na rei, tak to właśnie było, a nie odwrotnie, a Brutus szykował może sztylet, ale dawał staremu Juliuszowi szansę, nie inaczej… a prawdziwy okrutny świat był potem inny, ale to małe dobre dziecko miało przynajmniej świadomość określonych reguł… w tym wieku, kiedy w komórce na węgiel bawiliśmy się w górników i mieliśmy mleko pod nosem, dzisiejsi gówniarze zżywali się z wszelkimi bolszewickim faszystiodalnymi Poczwarami, khapitalistycznymi fantasmagoriami… Napastniczymi Obcymi Diabłami… tojflami i tojflikami… niechrześcijańscy Dżapońcy tego towaru oczywiście wymyślili najwięcej… wszelkich smocząt, które są jak skóra zdarta ze starego ślepego węża spod ziemi… Gamera kontra Gaos, potwór X z kosmosu… żeby się człowiek w końcu tego starego kosmosu chyba bał zamiast starać się być w nim szczęśliwym, spokojnym i czujnym w swym ruchu, jak czujny jest delfin, co sunie przez ocean. Przecież gdybyś nie wierzył, że ci kosmos da przynajmniej szansę… to co wtedy… głupi koniec bez początku… zapadnia, która zapada się jeszcze głębiej… Pająki… El beso de la mujer araña… i Maszyny Myślące, i bezmyślne biesy, między tojflami nie było żadnych pozytywnie naładowanych bohaterów, była to obrzydliwie zaklęta banda pieprzniętych i ostro postmodernistycznych szkodników… nie licząc milutkich zwierzątek wszelkiego rodzaju i wszelkich ras, nasze stwory były przynajmniej ludźmi i to w większości rycerzami i facetami, czy byli to kowboje, Indianie, starzy cieśle, żołnierze, nurkowie, w najgorszym wypadku chyba kosmonauci… a dziewczynki miały księżniczki na wydaniu albo Ribanny, albo jakieś niemowlaki, albo damy z ubraniami na zmianę… z tego wszystkiego została głupia Barbie, jednostajny robot, a niech ją już raz AIDS ściśnie i wrzuci do odkażanego wapnem grobu! Kląłem i wywracałem oczy, kiedy pewnej nocy Bohler zawiózł mnie swoim karawanem przed wystawę Centralnego Domu Zabawek.
Wyłączył światła samochodu i porządny kawałek drogi musieliśmy przejść piechotą, co trochę mnie podrażniło, bo właśnie wprawiłem się przy pomocy trawki w dobry humor. Dowlókł mnie do muru z wystawą i nagle zapalił mocną latarkę. Zjeżyły mi się włosy. Półki pełne były tojflów, a te potwory żyły! Dziarsko porozumiewały się ze sobą, grające wieże Maszyn Myślących obracały się z przerażającą szybkością i pluły ogniem, Drakule jeździli na Pająkach, Potwory z galaktyki Zador wypychały dzielnego Batmana, król Mutantów gadał o czymś w rogu wystawy z Fioletowym Monstrum, a Barbie… no cóż, robiła te rzeczy z bandą zapaśników… dobry Boże!… to była szalona impreza… nawet tej świni Złociszowi zrobiłoby się niedobrze, widząc to rzygałby aż miło… Najstraszniejsze jednak było to, co wyrabiali dziewięcioręcy Marsjańscy Błyszczele z tymi kilkoma Czejenami, których tu w tym okrutnym dzieciństwie musiano jakoś przeoczyć… związali ich i w każdej ręce trzymali… no, dam temu spokój.
Kiedy potwory nas przyuważyły, zaczął się wielki ruch, migotały jak robaki w kawałku starego sera i błyskawicznie poszły na półki, zamykały się za nimi pudełka i celofanowe opakowania i wystawa Centralnego Domu Zabawek w jednej chwili zaczęła wyglądać jak swoja fotografia.
No jak, dotarło do ciebie, co? – powiedział Bohler.
Myślisz, że…
Jasne, sprowadza je tu on, Ciemny Książę, chodzi mu o dzieci, to oczywiste.
A ci durni jareccy…
Ci kupują to jak roboty…
Problem jest chyba w tym – powiedział Bohler – że ludzkie plemię się rozpadło, tak, tak, rodziny to już nie to, co dawniej, powiedziałbym wręcz, że zgredy i zgredówy te tojfle kupują właściwie dlatego, że tych swoich latorośli nienawidzą i w głębi duszy cieszą się mogąc im przynosić te ciemne rzeczy, tylko że…
wiele tych rzeczy obróci się przeciw nim – dokończyłem za Bohlera…
tak, oni się tych swoich latorośli boją i chyba chcą je zniszczyć, zanim im dziatki wyrosną… ale wiele z nich te ciemne metody wychowawcze wytrzymuje i potem zaczynają dusić matuzalemów…
dlatego jest teraz tyle zabójstw w rodzinach, po domach, na daczach – mruknąłem…
Raskolnikow zanim zabił, musiał nieźle ćwiczyć swoją siłę na teorii nadczłowieka, tej teorii starego Nietzschego… – dopełnił moją wiedzę z literatury i filozofii Bohler…
a dzisiaj gówniarze załatwiają swojego starego zmordowanego tatę dla paru drobniaków…
tak, ale Raskolnikow miał przynajmniej tą wymalowaną kurwę Sonieczkę – powiedział Bohler – która mu pomogła…
co? On miał siostrę? To mnie dosyć zainteresowało…
ależ nie – powiedział Bohler – to była taka dziwka… ale przyniosła mu Biblię… potem… do pierdla… a przedtem miał tego płaksę Marmieładowa… i mama przyjechała do niego do parszywej Moskwy, razem z jego siostrą i miał też kumpli…
Bohler, ale co z tą siorą?
…no, chodzi chyba o to, że dzisiaj gówniarze są strasznie samotni, nie mają nikogo, mają telewizję i jeszcze tą przestrzeń wypełnioną tojflikami…
Bohler, czy ten Raskolnikow miał siorę, czy nie?
…bo ludzka społeczność się rozpadła, są tylko różne plemiona, które walczą w ciemności – medytował Bohler… – połączone albo podzielone interesami handlowymi… a gówniarze są strasznie samotni – czknął z przejęciem Bohler… – i samotni wyruszają nawet na ścieżkę wojenną ze światem, ale nie znają żadnych reguł, nie mają umowy, są sami, albo w złych plemionach, tych szczepach, a ponieważ nic nie wiedzą o umowie, to duszą innych, i rodzą się im kolejni opuszczeni gówniarze… a tym następni… i tak w kółko…
Bohler, czy Raskolnikow spał z Sonią czy z tą drugą siorą?!
…są po prostu jak atomy jakiegoś skurwionego modelu, który bez sensu błądzi w kosmosie, założę się: niektórzy nawet właściwie nie wiedzą, że żyją – zakończył dysputę Bohler.
Chciałem go wypytać, czy Raskolnikow miał siostrę i jakoś sprytnie dowiedzieć się, jaką mocą dysponowała, ale mieliśmy pełne ręce roboty. Włamaliśmy się do Centralnego Domu Zabawek i przeczesaliśmy magazyny. Więcej Czejenów nie znaleźliśmy, więc przynajmniej zabraliśmy tych z wystawy i oczywiście tu czy tam uszkodziliśmy trochę jakiegoś tojflika czy dwa. Potem Bohler przy czymś majstrował w rogach pomieszczenia, a kiedy zapalił lont, to uciekaliśmy już całkiem szybko i ledwie wskoczyliśmy do samochodu i przejechali kilkaset metrów, rozległ się słodki dla duszy wybuch i drogę dość długo oświetlał nam wspaniały czerwony blask od czasu do czasu przechodzący w zielone i żółte błyski, kiedy tojflikom w żarze pękały źródła złej siły, w co, Panie, wierzę z całą mocą. Czejenów wypuściliśmy na trawę za naszymi domami, na wolność.
dziekujemy za udostepnienie fragmentu wydawnictwu WAB