Z pełną odpowiedzialnością oświadczam – mamy nowy, przyzwoicie napisany i świetnie “się” czytający polski kryminał. Czy świetną autorkę – nie mam jeszcze pewności, zobaczymy, czy druga powieść będzie równie udana. Bez wątpienia jednak Ewa i złoty kot Joanny Szymczyk to debiut szalenie obiecujący. A wydanie jej w już kojarzonej przez czytelników, choć bradzo młodej “Mrocznej serii” jest ze strony wydawcy strzałem w dziesiątkę.

Polubiłam tę serię od pierwszego wejrzenia – otworzył ją rewelacyjny kryminał (krwiście zalatujący horrorem) Marka Krajewskiego Koniec świata w Breslau. Po przeczytaniu naprawdę mrocznego i chyba pierwszego profesjonalnie napisanego thrillerowatego, klimatycznego kryminału III RP Śmierć w Breslau miałam ogromny apetyt na kolejną porcję prozy zakochanego w swoim mieście wrocławianina. Czekałam cztery lata! Na szczęście nie zawiodłam się. Znowu przedwojenny Wrocław, gęsty nastrój grozy jak ze skrzyżowania filmu Siedem z Harrym Angelem i jeden z moich ulubionych detektywów – błyskotliwy radca kryminalny i sybaryta Eberhard Mock.

W marcu ukazały się dwa tomy cyklu Marininej o Nastii Kamieńskiej, prowadzącej się skandalicznie (jeśli chodzi o dbałość zdrowotną) nawet w porównaniu z detektywami Chandlera.

W maju dwa kryminały, a właściwie powieści obyczajowe z wątkiem kryminalnym Henninga Mankella z następnym moim ulubieńcem – inspektorem Wallanderem. A kilka tygodni temu kompletne zaskoczenie – powieść debiutantki w tak profesjonalnym gronie? Z drugiej strony – gdyby nie czerwona plama na okładce (znak firmowy “Mrocznej serii”), ilu czytelnikow skusiłoby się na przeczytanie tej powieści?

Przede wszystkim proszę po Ewie… nie oczekiwać więcej niż może przynieść sprawnie napisana powieść kryminalna. Mamy zatem, naturalnie, nieźle nakreślone tło obyczajowe i kawał współczesnej Polski, głównie jej części stołecznej. Mamy współpracę międzynarodową służb śledczych. Jest mafia, terroryzm i parę zamachów. Do tego młoda, dość popierniczona, ale urocza dziennikarka, a zatem zwariowane perypetie i wątek romansowy, bo przystojniaków obeznanych z ars amandi też nie brakuje. Jest KOT (i to jaki!) o imieniu Błażej. Na dokładkę solidna porcja bardzo odpowiadającego mi poczucia humoru i wreszcie – przede wszystkim – przyzwoicie skontruowana intryga kryminalna. Czyli coś, co na przykład Baniewiczowi za cholerę się nie udaje. Narracja na tyle przezroczysta, że człowiek nie zastanawia się, jak to jest napisane (a tak, niestety, czyta się najczęściej współczesne polskie kryminały), tylko pędzi z fabułą, byle szybciej poznać dalszy ciąg wydarzeń.

Zgaduję, że Szymczyk kryminały lubi i czyta ich sporo, a wychowała się na Agacie Christie i Chmielewskiej. Ewa i złoty kot łączy zalety pisarstwa tych dwóch dam – klasycznie skonstruowana intryga jak u Christie i solidna dawka humoru jak u Chmielewskiej to naprawdę świetne połączenie. Nutka romantycznego sentymentalizmu w wątku miłosnym (madam Agatha) i pokręcone koligacje rodzinne (pani Joanna). Śmierć może być okropna, ale i groteskowa, a nawet śmieszna, ponieważ padają, jak mawia Chmielewska, “obce trupy”.

Czy ryczałam ze śmiechu w trakcie lektury? Raz zakwikiwałam się. Kilka razy uśmiechnęłam serdecznie. Dwa lub trzy razy powróciłam do już przeczytanej sceny, tak mnie zaskoczyła lub tak smacznie była napisana. O, parę ładnych suspensów też się tu znalazło, a fabuła nie była przewidywalna od początku do końca (kolejny grzech polskich “kryminalistów” typu Konrad Laguna) ani rozwiązująca się w lawinie nieznanych wcześniej czytelnikowi faktów z przedpotopowej przeszłości (obrzydliwa maniera Baniewicza). Czysta klasyka, z podsumowującym spotkaniem najważniejszych bohaterów na ostatnich stronach. Miła rozrywka dla miłośników gatunku. Polecam.

Magdalena Walusiak

Joanna Szymczyk: Ewa i złoty kot, W.A.B., Warszawa, 2004.