Bohaterka powieści Natalki Śniadanko nazywa się… Podwieczorkówna.
Też ładnie.
W Kolekcji namiętności układa katalog swoich podbojów i wybojów romasowych. Nie piszę “miłosnych”, gdyż sama bohaterka-narratorka zręcznie tego słowa unika. Od podstawówki biegnie przez swoją biografię pisaną z perspektywy 25-letniej Ukrainki-Galicjanki-lwowianki z konserwatywnego domu, w którym lepiej nie używać języka rosyjskiego, bo to hańba.
Ołesia, bo tak Podwieczorkównie na imię (choć wygodniej chyba byłoby mi nazywać ją Natalką, trop kulinarny nie jest jedyną wskazówką, a raczej wyraźnym paluchem skierowanym w stronę autorki), przygląda się z uwagą facetom swojego życia i mimochodem kreśli los dziewczyny z kraju, o którym na Zachodzie mało kto słyszał.
Grubawy Tola i pierwsze dziewczęce wiersze w bólach platoniczności i skrywanego uczucia pisane, półanalfabeta trashmetalowiec Witia, śmiertelnie nudny wieczny doktorek Żenia, skryty i nieśmiały Witalik, a wreszcie międzynarodowy zestaw panów w różnym wieku dodany do kolekcji podczas pobytu w Niemczech – wszystkie te doświadczenia kilku-nasto-i-dwudziesto-latki są jednocześnie opowieścią o drodze Ukrainki, której dojrzewanie przypadło w moencie upadku Sowietskiego Sojuza, odradzania się państwa ukraińskiego i otwarcia granic na Zachód.
Obok szalenie dowcipnie, autoironicznie i ciepło opowiedzianych romansów bardziej lub mniej skonsumowanych przez bohaterkę, jest w tej historii sporo cennych obserwacji obyczajowych, głównie z ukraińskiego (a ściślej – galicyjskiego) oraz niemieckiego podwórka. Zaciekawił mnie na przykład kapitalny obrazek niemieckich wiecznych studentów, którym tamtejszy system szkolnictwa zapewnia możliwość “samodoskonalenia” choćby przez lat dwadzieścia, byle superwąskowykształcony specjalista nie zetknął się zbyt wcześnie z brutalną rzeczywistością ograniczonego rynku pracy, a więc – z bezrobociem lub ofertami uwłaczającymi jego wybitnym kwalifikacjom.
Przez ksiązkę Śniadanko przewija się kilka specyficznych sposobów widzenia świata, prywatności, rodziny oraz miejsca kobiety i mężczyzny w intymnym związku. Patriarchalne, wyidealizowane obrazki rodziny włoskiej i ukraińskiej, arystokratyczne niemieckie niezdecydowanie, tiptopcykcyk do milimetra i sekundy zaplanowane życie niemieckiej rodziny klasy średniej, szok kulturowy po zetknięciu się wschodniego rozmemłania z germańską solidnością – sporo tu tego typu obserwacji, a czytelnik łyka je bez bólu, bo nudziarstwa jak na lekarstwo.
Cokolwiek jednak zdziwiona jestem dwoma dodatkami-suplementami zamieszczonymi po epilogu. Dyskretne i nieliczne wtręty odautorskie dotyczące narracji nie wyczuliły mojego ucha i oka na możliwość tego typu niespodzianki. Po życiowo prawdopodobnych perypetiach bohaterki, Śniadanko znienacka mruga do czytelnika: no cóż, to jednak tylko książka, fikcja i zmyślenie.
Chociaż nie, ta interpretacja jednak nie do końca tłumaczy finał książki. Owszem, Kolekcja namiętności jest powieścią, zatem konstrukcyjnie musi spełniać jej prawa. Jednak pierwszy z załączników, coś w rodzaju eseju na temat miłości w literaturze, sposobów jej opisywania i mitologizowania tudzież podrealniania przede wszystkim w poezji (polecam czytanie z otwartą listą cytowanych utworow i AUTORÓW przede wszystkim! Ha! prawie sami Polacy!) pokazuje, jak niewiele mają wspólnego z literaturą tzw. piękną opisane wcześniej przygody Podwieczorkówny. Choć przybrały formę literacką, jest w nich jednak więcej życia niż sztuczności sztuki. A jednocześnie to życie ugrzęzło w sztuczności schematycznych zachowań.
Drugi dodatek – zbiór pobożnych życzeń i stereotypów odnoszących się do Galicjanki na wydaniu – jest jeszcze bardziej nierealny niż cytowane utwory poetyckie. Formalnie zalatuje mi to nieco Stefcią Ćwiek Dubravki Ugreszić, tylko cel zabiegu jest nieco inny. Odbieram to mianowicie w ten sposób: “dostałeś czytelniku kawał świeżego mięcha, wykrojonego żywcem z mojego życiorysu. Ale uważaj – to mięcho składa się jednak z literek, słów i jest mimo wszystko literacką strukturą, więc nie przyklejaj mnie – Śniadanko, do mojej bohaterki tak do końca. To tylko – i aż – literatura”.
Dość popowa, ale naprawdę świetnie napisana i nie zatrzymująca się na poziomie li tylko fabuły. A że fabuła, jak samo życie, nie jest już w stanie fundować czytelnikowi nowych schematów literackich – trudno. Wszystko już było i teraz pozostaje odkrywanie literatury i życia dla siebie. Bo nikt wszystkiego, co niby było, jeszcze nie doświadczył, nie przeczytał wszystkich książek i może się jeszcze zadziwić drobiażdżkiem fabularnym, dowcipnie zbudowanym zdaniem lub cudzym sposobem postrzegania rzeczywistości.
PS. W notce okładkowej można przeczytać, że niektorzy oskarżają Śniadanko o uprawianie w tej książce pornografii. Takie oskarżenie to szczyt kretyństwa, chociaż informacja o porno może podniesie liczbę sprzedanych egzemplarzy książki. Jeśli temu ma służyć – trudno, ale dla samej książki jest to krzywdzące.
W porównaniu z Terenowymi badaniami nad ukraińskim seksem Oksany Zabużko Kolekcja namiętności jest czysta i niewinna niczym lelija. Galicyjska.
Natalka Śniadanko: Kolekcja namiętności, Wydawnictwop Czarne, Wołowiec, 2004.