Polacy mają wolność polityczną, na którą tyle czasu czekali, mają demokrację, a jednocześnie zbyt mało zwykłej codziennej wolności, aby zdecydować się na założenie rodziny i posiadanie dzieci. Czy naprawdę o to się walczyło przed 1989 r.? Sprawy zupełnie oczywiste i naturalne nagle stały się luksusem, na który prawie nikogo nie stać. To jest w widoczne i w Polsce, i w dramatyczny sposób zauważalne także w Niemczech – mówi w wywiadzie udzielonym naszemu serwisowi Iwona Menzel, autorka powieści W poszukiwaniu zapachu snów i Zatańczyć czeczotkę.

kultura.org.pl: W księgarniach pojawiła się pani druga książka – Zatańczyć czeczotkę. Solidna niemiecka pani architekt trzy lata temu zaczęła nagle pisać powieści. Dlaczego?

Iwona Menzel: Myślę, że to wynika z nieustannego szukania swojego miejsca na Ziemi. To sposób tworzenia takiego miejsca. Świat powieści staje się dla mnie w pewien sposób bardzo realny, a kiedy przestaję pisać, brakuje mi moich postaci i miejsca, z którym są związane – Łosinka. Z drugiej strony pisanie jest związane ze sporym ryzykiem. Oznacza pracę po 12 godzin dziennie, weekend po weekendzie. To ogromny wysiłek fizyczny, a także dodatkowy problem – izolacja. Jeśli człowiek przez rok mówi znajomym, że nie ma czasu się z nimi spotkać, ponieważ jest zajęty, to po roku nikt już nie pyta, czy chciałoby się wpaść z wizytą. Ale jeśli się zacznie pisać, to później trudno z tego zrezygnować. Brakuje postaci, które są na tyle suwerenne, że robią nie tylko to, co dla nich zaplanowałam. Czasami wolno mi mieć jakiś wpływ na ich decyzje, ale są sytuacje, kiedy nie mam nad nimi kontroli.

kultura.org.pl: Czyli powieściowy świat istnieje sobie samodzielnie, a pani od czasu do czasu go odwiedza i opisuje?

Iwona Menzel: Właściwie tak, prawdopodobnie dlatego, że w świecie realnym nie wygląda to tak prosto i nie czuję się z nim na tyle zintegrowana.

kultura.org.pl: Pisanie jako forma terapii i zastępowania sobie rzeczywistości?

Iwona Menzel: Inni biorą narkotyki (śmiech). Ale jest jeszcze coś. Bardzo cierpiałam z tego powodu, że nie jestem nigdzie zakorzeniona. Czułam się jak po amputacji. A dzięki swoim książkom mam wrażenie, że każda czytelniczka, która moją książkę przeczyta, tworzy dla mnie połączenie z krajem. To jest jak pajęczynka, jak nibynóżki, które wiążą człowieka z Polską. Piszę zdecydowanie dla kobiet, przede wszystkim właśnie dla Polek.

kultura.org.pl: Na ile rzeczywistość przenika się ze światem powieściowym? Jedną z pani bohaterek można w pewnym stopniu z panią utożsamić – jest Polką, która mieszka i pracuje w Niemczech jako architekt, ma dorosłego syna, odwiedza rodzinę w Polsce, w uroczym Łosinku…

Iwona Menzel: Odpowiadając na to pytanie muszę zachować wyjątkową ostrożność. Po pierwsze – mój syn nie jest zachwycony tym, że piszę książki. Wolałabym też, aby nikomu z mojej polskiej rodziny nawet przez myśl nie przeszło, że ma coś wspólnego z powieściowymi postaciami.

Na pewno istnieje Łosinek, ale jest on syntezą wszystkich polskich domów, które bliżej poznałam. Wiele wspólnego z tą posiadłością ma dom mojej siostry. Tam rzeczywiście mieszka 14 psów, w kominie są kawki, a wszystkie klamki naprawdę odpadają. Tego po prostu nie dałoby się wymyślić (śmiech).

kultura.org.pl: Kiedy pisała pani powieść Zatańczyć czeczotkę, nikt jeszcze nie przypuszczał, że fabryka kabli w Ożarowie zostanie zlikwidowana przez właściciela w celu wyeliminowania konkurencji. Lekcja, której życie udziela dziś Polakom, nieco wcześniej odbyła się we wschodnich landach Niemiec. Jedną z takich sytuacji opisuje pani w swojej powieści. Czy dostrzega pani podobieństwa między tym, co dzieje się w Polsce i byłym NRD?

Iwona Menzel: Nie wiem na ile to, co wyrywkowo obserwuję, odzwierciedla to, co naprawdę jest. Mam wrażenie, że w odróżnieniu od Niemiec, gdzie dochodzi do czegoś w rodzaju upadku cesarstwa rzymskiego, w Polsce jest wszystko ogromnie dynamiczne. Zdaję sobie sprawę, że musi być bardzo ciężko, bo ludzie mówią na ten temat, ale kiedy się przyjeżdża, a ja przyjeżdżam praktycznie jako obcokrajowiec, to jest to imponujące. Robi wrażenie szalonego rozwoju i dynamizmu. Innych rzeczy po prostu się na pierwszy rzut oka nie zauważa.

kultura.org.pl: Czy to wrażenie pozostaje po rozmowach z przyjaciółmi, rodziną i znajomymi?

Iwona Menzel: Pewien problem zauważyłam po rozmowach z młodymi paniami: Polacy mają wolność polityczną, na którą tyle czasu czekali, mają demokrację, a jednocześnie zbyt mało zwykłej codziennej wolności, aby zdecydować się na założenie rodziny i posiadanie dzieci. Czy naprawdę o to się walczyło przed 1989 r.? Sprawy zupełnie oczywiste i naturalne nagle stały się luksusem, na który prawie nikogo nie stać. To jest w widoczne i w Polsce, i w dramatyczny sposób zauważalne także w Niemczech. Mam syna w wieku 22 lat, który teraz wchodzi w życie. Widzę z przerażeniem, że dla jego pokolenia założenie rodziny jest nierealne. Praca w Monachium, dziewczyna w Berlinie, mieszkanie jeszcze gdzie indziej…

kultura.org.pl: Niektórzy pani bohaterowie, a właściwie bohaterki, dobrowolnie rezygnują z rodzinnej sielanki na rzecz na przykład kariery politycznej. Taką osobą jest pani nadburmistrz.

Iwona Menzel: Pani nadburmistrz jest osobą wyjątkową i dlatego właśnie jest panią nadburmistrz. W Niemczech, jak wszędzie na świecie, kobiecie jest bardzo trudno zrobić karierę polityczną. Są nawet programy, które mają na celu, szczególnie w sprawach zawodowych, zrównanie praw kobiet i mężczyzn. Jeżeli dwie osoby odmiennej płci starają się o to samo miejsce pracy i mają te same kwalifikacje, w instytucjach miejskich czy państwowych wybiera się kobietę.

kultura.org.pl: Myśli pani, że to jest zdrowe?

Iwona Menzel: Osobiście nie, ale nie wiem, na ile moje zdanie jest reprezentatywne. Lubię wiedzieć, że jeśli coś osiągnęłam, to dlatego, że byłam lepsza niż mężczyzna, a nie dlatego, że według jakiejś ustawy dostałam dodatkowe punkty „za pochodzenie”. Punktów za samą płeć to ja nie chcę, chciałabym być natomiast traktowana tak samo jak mężczyźni, a to nie jest łatwe. Jestem architektem urbanistą, a w tym zawodzie traktowanie w jednakowy sposób kobiet i mężczyzn nie jest samo przez się zrozumiałe. Wiecznie mam do czynienia z różnymi grupami koordynacyjnymi, w których jestem jedyną kobietą.

A co do emocji: w Niemczech one pozostają pod spodem, tutaj kipią na wierzchu.

kultura.org.pl: Czego pani najbardziej brakuje w Niemczech, jeżeli w ogóle czegoś pani brakuje?

Iwona Menzel: Mieszkam tam prawie od 30 lat, czyli dłużej niż mieszkałam w Polsce. Najbardziej boleśnie brakuje mi poczucia, że gdzieś jest moje miejsce. Przez wiele lat wierzyłam, że kiedyś wrócę do Polski. Ostatnio zdałam sobie sprawę, że właściwie nie ma do czego. Zauważyłam też, że po tylu latach spędzonych w Niemczech przejęłam inny sposób myślenia, obcy Polakom.

kultura.org.pl: W jakim sensie obcy?

Iwona Menzel: Podam przykład. Kiedy przyjechałam do Niemiec, ktoś opowiedział mi taką historię: pewien mężczyzna wrócił do domu i zastał żonę z przyjacielem w sytuacji niedwuznacznej. Natychmiast zaproponował – siądźmy wszyscy przy jednym stole, otwórzmy butelkę wina i porozmawiajmy na ten temat. Wiele lat temu absolutnie nie mogłam tego zrozumieć. Było ileś tam możliwości, żeby taką sytuację rozwiązać, np. można było żonę udusić, kochanka żony zastrzelić i ewentualnie samemu popełnić samobójstwo, ale przecież nie powiedzieć: siądźmy razem i porozmawiajmy. Dzisiaj to ja jestem osobą, której do głowy by nie przyszło, że istnieje jakakolwiek inna możliwość rozwiązania podobnego problemu niż rozmowa. Pierwszą rzeczą, którą robią Niemcy, jest zastanawianie się, dlaczego coś się stało. Natomiast Polacy, jak sądzę, reagują bardziej impulsywnie, emocjonalnie, a mniej mówią o tym, co się z nimi dzieje.

kultura.org.pl: Nie odczuwa pani czasem pokusy, żeby wrócić do Polski?

Iwona Menzel: Nieustająco odczuwam taką pokusę, ale muszę się pogodzić z tym, że to jest w tej chwili nierealne. Po prostu życie nie stanęło i nie czekało na mnie. Wcześniej myślałam, że pobyt w Niemczech to będzie prowizorium, życie tymczasowe, a prawdziwe zacznie się wtedy, gdy wrócę do Polski. Tymczasem Polska ogromnie się zmieniła, od 10 lat przekształca się w zawrotnym tempie. Długo była swego rodzaju skansenem. Zwykle po przyjeździe stwierdzałam z satysfakcją, że ciągle są tu słupy telegraficzne, porcelanowe izolatory, gęsi, brukowane drogi, stodoły kryte strzechą – moje dzieciństwo trwało i czekało na mnie. Aż nagle ni stąd, ni zowąd pojawiły się hipermarkety, zniknęły gęsi, a kiedy zauważyłam, że na słupach nie ma porcelanowych izolatorów, to już wiedziałam, że czas minął i koniec, nie ma do czego wracać (śmiech).

kultura.org.pl: A kiedy wróci pani do powieściowego Łosinka?

Iwona Menzel: Szczerze mówiąc nie wiem. Obawiam się, że moja trzecia książka powinna nosić tytuł Nigdzie nie ma Łosinka. Nie wiem, czy chcę ja napisać. Będę musiała to jeszcze przemyśleć.

rozmawiała Magdalena Walusiak