“Zawsze wiedziałem, że mógłbym wziąć garść słów, wyrzucić je w powietrze, a one ułożyłyby się dokładnie tak jak trzeba. Jestem semantycznym Paganinim.” – powiedział kiedyś Truman Capote, i chyba można wybaczyć mu brak skromności. Otwierając Psy szczekają, zbiór jego opowiadań, po raz pierwszy wydany w Polsce w pełnej postaci, upewniamy się co do tego raz jeszcze – Capote’owi język jest po prostu posłuszny, maluje nim swobodnie przejrzyste, plastyczne, pełne życia obrazy, czasem bardzo bliskie poezji.
Jeśli pomyśleć, że Capote był przedstawiany jako mały, zarozumiały, złośliwy i cyniczny człowieczek (na okładce jednej z książek o nim wyobrażony jest jako jaszczurka w kapeluszu), tym bardziej zaskakuje jego niesłychana, trochę kobieca, wrażliwość, wręcz czułość wobec rzeczywistości – niuansów, osób, uczuć. (Wystarczy przypomnieć sobie chociażby jego przepiękne Wspomnienie gwiazdkowe).
Zdolność wychwytywania z danej chwili elementów, które opiszą ją najlepiej, łączy się u niego z ogromną (dziennikarską?) dyscypliną, dzięki której opowiadania nie zawierają ani jednego zbędnego słowa – wszystkie układają się “dokładnie tak jak trzeba”. Dlatego też najprostszy nawet temat, drobne wydarzenie, czy banalna z pozoru historyjka zamienia się pod jego piórem w zwartą, barwną materię fascynującej, czasem zabawnej, innym razem tajemniczej opowieści.
Zdarza się, że korzysta niekiedy z tematu – samograja, są nim chociażby wielkie gwiazdy (w tomie znajdziemy obserwacje Capote na temat takich sław jak Marlon Brando, Marylin Monroe albo Humphrey Bogart). Zazwyczj jego spostrzeżenia są zupełnie zaskakujące (“Monroe? Doprawdy po prostu flądra, nieschludne bóstwo – w takim sensie, jak lody z bananami czy puchar wiśniowy są nieschludne, ale boskie.”) i podkopują utrwalone przez media stereotypy.
Najbardziej niezwykłe opowiadania w tym tomie to chyba Biała róża – historia spotkania z sędziwą już Colette, dwuczęściowe Gdy milkną działa… słychać muzy, które jest zapisem unikatowego pod względem artystycznym, organizacyjnym, politycznym i kulturowym przedsięwzięcia, jakim było wystawienie przez zespół amerykański w 1955 r. musicalu Porgy i Bess w Leningradzie, i końcowy Portret własny. Jest to wywiad z samym sobą, o Nowym Jorku, przyjaźni, pisaniu, okrucieństwie, sławie i śmierci, w którym na pytanie “Jakie jest najbardziej pełne nadziei słowo w którymkolwiek języku?” Capote odpowiada sam sobie: “Miłość. – A najniebezpieczniejsze? – Miłość”.
Dominika Cieśla