Adam zadzwonił do mnie o dziesiątej, żeby podziękować za miły wieczór. Wieczór! Odjeżdżał, jak świtało.

I zapytał, czy przyjęłabym zaproszenie na obiad, skoro w mojej lodówce jest tylko słoik po papryce konserwowej, musztarda oraz dwie wysuszone marchewki.

Jakie szczęście, że Moja Mama i Mój Tata odwołali przyjazd!

Tosia u ojca i Joli i ich nowo narodzonego. Mogę oczywiście przyjąć takie zaproszenie, tym bardziej że do niczego nie zobowiązuje. Roześmiał się w słuchawkę i powiedział, że będzie o czwartej.

O dwunastej poszłam do Uli. Siedziałyśmy pod kruszyną do wpół do trzeciej. O trzeciej zabrałam się do porządków w łazience, żeby umyć głowę i ubrać się w coś, co nie przypomina swetra i dżinsów. Chciałam wyglądać świeżo i ładnie mimo nadwagi, toksycznych rodziców, kłopotów codziennych, głównie finansowych, złośliwych przyjaciół etc.

Już jakoś za piętnaście czwarta włożyłam głowę pod strumień wody, pochlapałam odżywką i owinęłam ręcznikiem i zaczęłam być z siebie zadowolona, że tak zgrabnie mi to idzie. Dojechać do mnie przecież nie jest łatwo, więc mężczyzna, z którym byłam umówiona, na pewno tak szybko nie przyjedzie. Kiedy wklepywałam krem, korzystając z okazji, że nie mam włosów na twarzy, zadzwonił dzwonek.

Rzuciłam się najpierw do drzwi, potem do łazienki, potem znów do drzwi, potem rzuciłam ręcznik, potem odkręciłam kran, potem do drzwi, woda się lała, potem uchyliłam okno i zobaczyłam, że to Adam. Stoi i czeka.

Woda dalej się lała. Wpadłam w panikę. Jakże to tak – umawiać się na czwartą po południu i być punktualnie? Jeśli mężczyzna mówi, że będzie o czwartej – to mówi. Z mojego doświadczenia wynika, że jest o czwartej rano – bo samochód, bo korki, bo wypadek, bo autostopowicz, bo szosa rozmiękła i koleiny i dopiero nad ranem tak stwardniały, że można było jechać. Nie jest to możliwe, żeby umówić się na określoną godzinę i dotrzymać słowa. Nauczyłam się, że w żadnym wypadku nie muszę być przygotowana na takie niespodzianki.

Tymczasem przed moją bramą czekał mężczyzna, z którym byłam umówiona na czwartą.

Przez okno w łazience krzyknęłam:

– Poczekaj!

Wsadziłam głowę pod kran, zalałam suszarkę, kota i własną spódnicę. Zaczęłam szukać ręcznika, który rzuciłam gdzieś, już nie pamiętałam gdzie, bo woda z włosów zalewała mi oczy. Chlapiąc tą wodą rzuciłam się do szafy w przedpokoju i spuściłam sobie wszystkie prześcieradła na głowę, bo mi się półki pomyliły. Upychając prześcieradła, wyciągnęłam ręczniki i bluzkę, której szukałam przez całą jesień.. Nawet się nie ucieszyłam. Oczy mnie piekły i ramiona też miałam mokre. Borys siedział pod półką z książkami i patrzył. Jeśli miałby tak na mnie spojrzeć mężczyzna, z którym byłam umówiona, to wolałabym nigdy w życiu nie myć głowy.

Uchyliłam więc okno w kuchni krzyknęłam:

– Już idę!

Wtedy spadła doniczka, co ją tam postawiłam na zimę. Spadła prosto do zlewu na moją ostatnią ulubioną szklankę z cienkiego szkła.

Kiedy wyjmowałam ze zlewu jej resztki, ręcznik, którym owinęłam głowę, zsunął się na oczy. I wtedy skaleczyłam się w rękę. Podciągnęłam ręcznik z oczu, żeby cokolwiek widzieć, i wtedy go upaprałam krwią.

Wiedziałam, co się stanie. On wejdzie i będzie wściekły, że nie jestem gotowa. Wszyscy oni są tacy sami. Stoi przed furtką i czeka. Musi być wściekły. Zobaczy mnie w tym stanie i będzie wiedział, że ma do czynienia z kretynką. Zobaczy doniczkę i będzie wiedział, że ma do czynienia z kobietą, która wrzuca do zlewu kwiaty doniczkowe. Zalała suszarkę, więc tak szybko nie wyjdziemy na ten obiad. Może w ogóle zrezygnuje z obiadu. Do kuchni go mogę nie wpuścić. Do suszarki się mogę nie przyznać.

Jako osoba dorosła powzięłam decyzję. Przekroczyłam stertę ręczników i prześcieradeł w przedpokoju, wsadziłam skaleczony palec do ust i nacisnęłam domofon. Stanęłam w drzwiach.

Nie patrzył na mnie jak Borys, który siedział pod półką na książki. Miałam resztki kremu na twarzy, czerwone od resztek odżywki oczy, żółty ręcznik spadający na twarz, upstrzony czerwonymi plamami.

– Skaleczyłaś się? – powiedział Adam i wtedy oniemiałam.

Wszedł do kuchni i zapytał, czy mam plastry. Kiwnęłam głową w kierunku szafki nad zlewem. Wyjął plastry, podniósł kwiatek ze zlewu, potem kazał sobie pokazać rękę. Potem nakleił plaster. Potem rozkręcił suszarkę i wysuszył ją nad gazem. Potem powiedział:

– Nie szkodzi, przecież knajpy są otwarte do wieczora.

Byłam w szoku. Zachowywałam się jak nie ja.

Milczałam.

Upchnęłam prześcieradła, ręczniki i bluzkę do szafy. Poszłam do łazienki, wytarłam krem, wysuszyłam włosy, wciągnęłam hinduską spódnicę i czarną bluzkę.

Byłam skompromitowana. Chwilę zastanawiałam się, czy pomalować oczy, ale zrezygnowałam. Ostatnie moje malowanie oczu skończyło się tragicznie, kiedy z Eksiem poszłam do notariusza i wszystko mi się rozmazało.

Choć taki obiad do niczego nie zobowiązywał i Adam był po prostu – można chyba powiedzieć – kolegą z pracy, i choć w redakcji podobno się widzieliśmy dwa razy i serce mi podskakiwało ze wstydu, postanowiłam wziąć się w karby.

Dobrze, że mi na nim nie zależy, bo mogłabym się w takiej sytuacji tylko pochlastać.

*

Obiad był kapitalny.

*

Adam dzwoni codziennie. W ogóle nie traktuję go jak faceta. Może się zaprzyjaźnimy.

[…]

Byłam z Adamem u jego przyjaciół. Kapitalni! To jednak jest prawidłowość – za każdym fantastycznym facetem stoi jakaś fantastyczna kobieta. A za jakąś fantastyczną kobietą stoi inna fantastyczna kobieta. Adam zachowywał się tak, jakby mnie odrobinkę uwodził. Niestety, to było bardzo miłe. Ale byłam dzielna. Nie dałam się. Nie nabiorę się na żadne sztuczki. Przyjaźń! Wyłącznie przyjaźń.

Wyszliśmy od nich o dziesiątej. I wtedy Adam zaprosił mnie do knajpy z prawdziwymi cegłami i klepiskiem zamiast podłogi i olbrzymim kominkiem w środku. Siedliśmy sobie w kącie, a on patrzy na mnie uważnie i mówi:

– Jeśli mamy się przyjaźnić – muszę ci coś powiedzieć.

O nie! Po moim trupie! Zaraz mnie zapyta, co zrobić, żeby żona do niego wróciła, czy coś w tym guście! Znam te numery na pamięć! Szlag mnie trafi! Zawsze to samo!

– Chcę, żebyś wiedziała, że ja… parę miesięcy temu…

– Chodzi o kobietę? – przerwałam mu zdecydowanie.

– Poniekąd… – roześmiał się. – Ale też i o mnie.

Podjęłam desperacką decyzję. Nie chcę słuchać żadnych zwierzeń, żadnych życiorysów, żadnych spowiedzi. Nie!

– Słuchaj – zebrałam się na odwagę. – Zawieramy kontrakt na przyjaźń. Nie chcę wiedzieć nic o tobie sprzed paru miesięcy. Przyjaciele nie muszą się sobie tłumaczyć. Jeśli coś budujemy, to zacznijmy od dziś. Bez obciążeń, ok?

Minę miał niepewną.

Zrozum, naprawdę nie czuję się przygotowana do zwierzeń, i to mężczyzn. Mój Eksio zwierzał mi się bez przerwy. Z tego, jak bardzo kocha inną kobietę albo co z nią robił, albo że jest idiotą, albo że tak mu żal dziecka, albo że… – Już powiedziałam za dużo.

Nie jestem twoim eks-mężem. Szkoda, że upakowałaś nas do jednego wora, bo ja…

Skoro się przyjaźnimy, to rozumiem, że ja też mogę mieć do ciebie jakieś prośby. Jedna z nich brzmi: żadnej przeszłości. Po prostu włos mi się jeży, jak słyszę, że jakiś facet chce mi coś wytłumaczyć. – Spojrzałam mu prosto w oczy.

Spojrzenie miał czyste. Smutne.

– Rozumiem, że jesteś poraniona i dlatego…

Nic nie rozumie, socjolog pieprzony. Dlaczego mężczyźni nic nie rozumieją? I jeszcze mi wywraca kota ogonem. Już mi się w ogóle przestało podobać. Już chciałam być w domu. Spędziliśmy w pewnym napięciu następne piętnaście minut. A potem odwiózł mnie do domu, choć tłumaczyłam, że przecież mogę wracać wukadką. O tej porze w kolejce na pewno gwałcą, mordują i kradną, ale co tam.

Wysadził mnie przed domem. Walczyłam z kluczem do furtki. Od czasu kiedy mam zamek w drzwiach, doszedł jeszcze jeden identyczny klucz do kompletu – mały, srebrny i tej samej firmy. Co z tego, że mają inne ząbki, skoro ząbki są malutkie?

Każdy klucz powinien być w innym kolorze. Albo z innym napisem. Na pewno klucze robią mężczyźni – jestem tego w stu procentach pewna.

I gdy już udało mi się wyjąć z zamka klucz do drzwi wejściowych, uprzednio wyjąwszy klucz do komórki, i wsadzić go do zamka od furtki, Adam wysiadł z samochodu.

I stało się coś, czego do dzisiaj nie rozumiem. Zamiast otworzyć ten cholerny zamek, po prostu zaczął mnie całować. Pachniał bosko i miał twarz szorstką od zarostu. I tak staliśmy, i staliśmy pod tą furtką, na pewno sąsiadka od jajek nie będzie mi się odkłaniać, skrzynka pocztowa uwierała mnie w plecy, a Adam trzymał mnie zdecydowanie. Stanowczo. Najgorsze było to, że nie spotkało mnie nic przyjemniejszego w życiu.

Po czym otworzył furtkę, oddał mi klucze i powiedział:

– Jutro zadzwonię.

Wpadłam jak burza do łazienki. Przyjaźń? Z takim całowaniem? Ale bez przerwy mówi o przyjaźni, czyli nie powinnam mieć żadnych złudzeń. O Boże! Umyłam twarz zimną wodą. Oddychałam głęboko. Czułam się jak po pierwszej randce. Tylko na miłość boską, wtedy miałam piętnaście lat i rodziców, których bystre oko mogło rozpoznać ten grzech śmiertelny na mojej twarzy – czyli to, że Krzysiek mnie pocałował w policzek. A teraz? Teraz jestem dorosła i wiem, że całowanie nie zostawia śladów.

Weszłam do kuchni. W kuchni siedziała Tosia i jadła pyszne kanapeczki z serkiem. Czytała.

Włączyłam czajnik. Podniosła głowę i powiedziała:

– Adam cię odwiózł? O, całowałaś się! No, no, no.

Ja tego zupełnie nie rozumiem. Kiedyś to myślałam, że jak kobieta wyjdzie za mąż, to jej nikt nie będzie sprawdzał. Potem myślałam, że jak kobieta się rozwiedzie, to nikt jej nie będzie sprawdzał. I proszę!

To kiedy kobieta, czyli ja – może sobie pożyć spokojnie, jeśli najpierw ma rodziców, potem męża, a potem dziecko?

Katarzyny Grochola: Nigdy w życiu!
W.A.B., 2001