Max Cavalera – ex lider legendarnej Sepultury – odwiedził nasz kraj przy okazji koncertu jego nowej formacji czyli Soul Fly. Spotkaliśmy się z Maxem w warszawskim Mariocie i przemilczając mega bogolskie otoczenie przeszliśmy do rzeczy. Max wyczuł chyba fluidy i na nasz widok zmienił szybko koszulkie Faith No More na śliczny tiszert Sex Pistols.

Minimal Bros: A czy dobrym sposobem nie jest mieszanie tego, co najlepsze w modnym teraz brzmieniu z elementami heavy metalu i hard core, czy hip hopu? Czy to nie przyciągnęłoby fanów?

Max Cavalera: Tak, sądzę, że to mogłoby przyciągnąć ludzi, dlatego, że jest mnóstwo ciekawych kawałków, na przykład hip hopowych, które można z powodzeniem zmiksować z mocnym brzmieniem. Na płytach Soufly lubię mieszać hevy metal z hard core, reggae, a nawet spiritual, perkusja i tribal. Przesłanie Soufly jest eksperymentalne, ale mocne brzmienie jest po prostu mocne i nigdy nie wymięka.

Minimal Bros: Co to znaczy “pocha”? (śmiech)

Max Cavalera: … Pocha… (śmiech)

Minimal Bros: Praktycznie na każdej twojej płycie, słychać to słynne: “pocha”…

Max Cavalera: (śmiech) Pocha to jak “fuck”, jak “shit”. Właściwie nie da się tego przetłumaczyć. Można powiedzieć, że najlepszym jego synonimem jest angielskie “cum”. Ale tak naprawdę nie da się tego przetłumaczyć. W każdym razie jest to przekleństwo

Minimal Bros: Czy chcesz, żeby Twoja córka poznała tę muzykę? I te słowa? (śmiech)

Max Cavalera: Pewnie, uczę moje dzieci “brzydkich” słów po portugalsku. Przecież i tak by je poznały. To tak, jak w Ameryce mówi się “shit” albo “damn” lub “bastard”. To tylko słowa. Myślę, że to nawet zabawne. Sam chciałbym poznać jak najwięcej tego typu określeń w różnych językach. Może ktoś mnie nauczy czegoś pikantnego po polsku? (śmiech)

Minimal Bros: Właśnie znalazłeś nauczyciela (śmiech). Jeżdżąc po świecie obserwujesz i spotykasz się z wieloma ludźmi… Wiadomo, istnieją przepaści pomiędzy krajami, a sami fani wywodzą się z całkiem różnych środowisk? Jak to wygląda? Czy wpływa to na czytelność muzyki wśród odbiorców?

Nie, nie sądzę. Fani muzyki tego rodzaju są ludźmi, których łączy wręcz fanatyczna lojalność. To coś, co w nich uwielbiam. Zdarza się, że są dobre, popularne kapele, które jednak nie mają tak zwanej “bazy” fanów. Na przykład Limp Bizkit… Podoba mi się, że Soulfly nigdy nie straci swoich fanów – oni są po prostu obsesyjnie wierni – zaangażowani, tatuaże, fanatyzm. Szanuję ich i staram się zawsze dać im to, co najlepsze – dobrą muzykę i brzmienie za każdym razem lepsze niż poprzednio. Tak samo jest z koncertami – każdy następny musi być lepszy, każda płyta doskonalsza, to bardzo, bardzo ważne. Kocham naszą publiczność. Jest najlepsza.

Minimal Bros:Co sądzisz o kapelach typu Blink 182, kapelach, które są uważane przez media za punkrockowe, a zdobywają laury w popowych stacjach typu MTV?

Max Cavalera: Nie podoba mi się to – dla mnie to już nie jest punk. Dead Kenedys to bardziej punkowe brzmienie, nie dla grzecznych dziewczynek. To było coś! Ale wszystkie te kapele to moim zdaniem nic innego jak pop. Muzyka popularna. One s± jak owce która przywdziewają skórę wilka. Skóra spada, a pod nią widać tylko owcę.

Nie podoba mi się żadna z tych kapel. Dlatego właśnie wciąż słucham moich starych płyt – teraz nie ma nic równie dobrego. Myślę, że najbardziej godne zainteresowania są te grupy, które mają jakieś korzenie. System of a Down i Slikpnot, Slayer. Kapele takie jak Blink 128 to nie punk – oni są od tego tak dalecy, że nawet nie wiedzą co punk rock oznacza.

b>Minimal Bros: Czy fakt, że takie postacie jak Biafra nagrywają muzykę na przykad z Ministry daje nadzieje na to, że rynek muzyczny będzie drążony przez ludzi, którzy wyrośli na ruchu punkowym lat 70-tych i 80-tych i że w dalszej perspektywie coś zmieni się na rynku muzycznym i w sposobie myślenia ludzi?

Max Cavalera: Tak, mnóstwo jest ludzi, którzy łączą muzykę starych, dobrych czasów z najnowszymi trendami, i tworzą coś naprawdę dobrego. Biafra i Ministry – to było ekscytujące. Mocna muzyka przetrwa, przetrwa nawet te gówniane trendy. Przetrwamy, bo nasza muzyka ma w sobie pewien rodzaj głodu – głodu życia. I jest inna, niż cokolwiek poza nią!